[Wstecz] [Strona Główna]

[Autor: D.M.Canright] [Życie E. G. White - Obalenie jej twierdzeń]

Życie E. G. White - Obalenie jej twierdzeń

Wydawnictwo "Duch Czasów"
Bielsko Biała, ul. Cieszyńska 96

http://www.kchds.pl



Tytuł oryginału: "Life of Mrs. E.G. White - Her Claims Refuted"
by D.M. Canright, 1919

SPIS TREŚCI


Słowo od wydawcy
Przedmowa
JEDNA Z WIELU PODOBNYCH
Wielki test wyznaniowy
Co przypisuje się dziełom E.G. White?
Krótki szkic jej życia
Gdzie jest teraz ich duch proroctwa?
Błędne poglądy dotyczące Świątyni
"Zamknięte drzwi": czas łaski dla grzeszników
skończył się 22 października 1844
Zatajenie niewygodnych pism
Filozofia jej widzeń
Wielka plagiatorka
Używała swego daru dla zgromadzania pieniędzy
Obalenie jej odważnych twierdzeń
Pierwsze "dziecinne" wizje
Redaktor Smith odrzucił jej świadectwa
Jej proroctwa się nie sprawdzają
Twierdziła, że potrafi objawić ukryte grzechy
Natchniona by pisać "świadectwa"
Łamała Sabat przez dziewięć lat
Reforma ubioru krótka sukienka z pończochami
Jej błędne wizje na temat planet
Oddajcie niedzielę Panu
Wnioski
List A.T. Jones'a do Pani E.G. White

Słowo od wydawcy:

Książka D.M. Canright'a, którą oddajemy do rąk Czytelnika, jest pozycją szczególną. Została napisana przez byłego adwentystę, Starszego Kościoła, który przez kilkadziesiąt lat - od lat 70. XIX stulecia, do początku wieku XX - współpracował z prominentnymi osobistościami Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w Ameryce, z Ellen G. White włącznie. Jest świadectwem człowieka, który miał wgląd w wiele ukrywanych przed wzrokiem przeciętnego wyznawcy spraw i wydarzeń, które w jakimś momencie zaczęły budzić jego wątpliwości i niepokój, a potem zdecydowany sprzeciw.

Tytuł książki określa jej treść; stronica po stronicy autor kompetentnie i metodycznie, w oparciu o materiały źródłowe, "obala twierdzenia" E.G. White, zwłaszcza jej pretensje do charyzmatu proroczego i nieomylności. Zestawiając postać i dokonania, a także metody działania E.G. White, z postaciami i dziełami innych "proroków", czczonych w poszczególnych grupach wyznaniowych, D.M. Canright wykazuje niezbicie, że podobnie jak tamci, także Ellen White jest uzurpatorem, jakich "wielu wyszło na świat" w XIX i XX wieku. W konfrontacji z dowodami, kreowany w adwentyźmie obraz "prorokini", jako osoby szczególnie prowadzonej przez Boga, mocnej w słowie i czynie - zmienia się, kurczy i karleje, zaskakuje, budzi zdziwienie, a w końcu głęboki niesmak...

Przy czym D.M. Cangright o wszystkich tych - dla niego wszak trudnych i bolesnych sprawach - mówi w sposób spokojny i wyważony, bez nadmiernych emocji. Bardzo różni się on pod tym względem od Waltera Rea, który w swym "The White Lie" ("Niewinnym" kłamstwie), nie przebiera w słowach, momentami niemal się zapominając.

O wartości książki Czytelnicy przekonają się najlepiej w trakcie lektury.


Przedmowa

Pani E.G. White, prorokini, przywódczyni, a także czołowy założyciel Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego twierdziła, że była pod natchnieniem Bożym w taki sam sposób, jak prorocy biblijni. Określając swoją pozycję mówiła: "W czasach starożytnych Bóg przemawiał do ludzi ustami proroków i apostołów. W czasie obecnym przemawia do nich przez świadectwa Ducha"("Świadectwa dla Zboru", t. IV., str. 148; t. V., str. 661; nr 88, p.189) - to znaczy poprzez nią samą w jej pismach.

Każda linijka, którą napisała, czy to w artykułach, listach, świadectwach czy książkach, według niej została jej podyktowana przez Ducha Świętego, i dlatego też musi być nieomylna.

Jej zwolennicy akceptują i bronią tych twierdzeń bardzo zdecydowanie. Jej pisma odczytuje się w zborach adwentowych, naucza ich w seminariach, a także słychać je z ust kaznodziejów na równi ze słowami Pisma Świętego. Przyznają się do tego otwarcie. Stanowisko przez nią zajmowane w jej Kościele przyrównać można do statusu Mahometa w religii Islamu, Josepha Smith'a wśród Mormonów, Ann Lee wśród Shakersów, a także Pani Eddy w Christian Science.

Wskutek tego owe odważne twierdzenia stały się przedmiotem uczciwego dochodzenia, co do którego jej naśladowcy, którzy swobodnie krytykowali innych pretendentów do statusu proroka Bożego, nie mogą się w rozsądny sposób sprzeciwiać. Napisali oni kilka książek na temat jej życia i dzieła, w których starali się w możliwie jak najlepszym świetle oddać tę postać. Z lektury tychże książek nikomu nigdy nie przyszłoby na myśl, że osoba ta kiedykolwiek dopuściła się błędu, kiedykolwiek dokonywała plagiatu, stała się narzędziem zwiedzenia, oraz że napisała - jak twierdzono - natchnione pisma, których istnienie trzeba było ukrywać. A przecież opisując życie Swoich oddanych ludzi, Bóg nigdy nie ukrywał ich porażek, nie przechodził obojętnie obok ich błędów i niedociągnięć.

Dlatego też szersze grono ludzi powinno się dowiedzieć o tej drugiej stronie życia Pani White.

Autor niniejszej książki być może lepiej kwalifikuje się do tego, by podać fakty dotyczące tamtego okresu jej życia, niż jakakolwiek inna żyjąca osoba, gdyż trwał w jedności z jej ludźmi niemal na samym początku, niemal sześćdziesiąt lat temu, gdy ich liczba wynosiła jedynie około pięciu tysięcy. Posiada on także wszystkie pisma E.G. White z tamtych wczesnych lat. Niektóre z nich - o najbardziej szkodliwym charakterze - zostały zatajone. Ani opinia publiczna, ani też sami jej zwolennicy, oprócz kilku ważnych postaci, nie wiedzą o tych starych "objawieniach". Jego bliska współpraca z E.G. White, dała mu sposobność poznać i zaobserwować jej życie, i nikt nie będący tak blisko niej, raczej nie byłby w stanie dokonać takiego właśnie wglądu.

Dlaczego kiedykolwiek wierzyłem, iż E.G. White jest narzędziem boskiego objawienia?

Kiedyś przyjmowałem twierdzenia E.G. White o jej inspiracji z tego samego powodu, co większość jej zwolenników. Najpierw przyjąłem Sabat, a potem inne zasady wiary, aż w końcu uwierzyłem w to wszystko.

Gdy już byłem wśród nich - jednym z nich - stwierdziłem, że wszyscy bez cienia wątpliwości uważają E.G. White za proroka Bożego. Uznałem, że wiedzą o czym mówią, więc ich słowa wystarczyły, by mnie przekonać. Tak dzieje się ze wszystkimi, którzy się przyłączają, choćby nie wiem jak temu zaprzeczali.

Wkrótce stwierdziłem, że jej "objawienia" związane są z całą historią i wierzeniami jej Kościoła, i że w żaden sposób nie da się tych dwóch spraw od siebie oddzielić - to tak, jakby ktoś był mormonem, i nie wierzył w Josepha Smith'a, czy członkiem Christian Science - nie wierząc w Panią Eddy.

Wierzyłem w inne doktryny tak mocno, że połykałem wręcz te wizje wraz z całą resztą; i tak właśnie czynią wszyscy.

Gdy pojawiły się u mnie podejrzenia dotyczące wizji, stwierdziłem, że presja jest tak silna, iż bałem się je wyrazić, a nawet przyznać się do nich przed samym sobą. Wszyscy mówili, że podobne wątpliwości są dziełem szatana, i mogą doprowadzić do odrzucenia Prawdy, a potem do duchowej ruiny. Tak więc nie śmiałem podejmować tego tematu, czy dochodzić prawdy. Niemal identycznie wygląda to w przypadku innych osób.

Zauważyłem też, że wszyscy, którzy wyrażali swe wątpliwości na temat wizji Pani White, natychmiast byli zaszufladkowani jako "buntownicy", "tkwiący w ciemności", "prowadzeni przez szatana", "niewierni", itd.

Odrzuciwszy wiarę w jakąkolwiek inną doktrynę i ludzi, nie wiedziałem co mógłbym teraz począć. Starałem się więc wierzyć w jej wizje i iść z prądem - tak, jak to czynią tysiące innych, chociaż w rzeczywistości przez cały czas mają do tych wizji wątpliwości. To prowadzi ich do praktykowania oszustwa, oraz publicznego udawania, że wierzą, chociaż w sercu nie wierzą - albo w najlepszym wypadku wątpią.

Ponad czterdzieści lat temu, we wczesnych latach mojej służby, gdy wciąż jeszcze byłem gorącym zwolennikiem doktryn Adwentystów Dnia Siódmego, napisałem rozprawę stanowczo broniącą E.G. White. Przez wszystkie lata, jakie upłynęły od tamtego czasu, żaden z jej obrońców nie napisał nic równie przekonującego. Potwierdzeniem tego jest fakt, że moje opracowanie wydano w dużym nakładzie - jednak bez podania mojego nazwiska. Także w jej pismach cytowane są moje słowa, które mają zaprzeczać temu, co mówię teraz. Nie winię ich za to, jednak moja odpowiedź brzmi: "Mądry człowiek zmienia swoje zdanie rzadko, głupiec - nigdy!"

W czasie, gdy pisałem obronę E.G. White - a było to czterdzieści lat temu - nigdy nie widziałem żadnego egzemplarza jej Wczesnych Widzeń zawartych w książce "A Word to the Little Flock" (Słowo do małego Stadka) z 1847 roku, oraz w czasopiśmie Prezent Truth, z lat 1949 i 1950, ani też w broszurach Starszego Bates'a z tego samego okresu. Były one tak skutecznie ukrywane, że nie wiedziałem, iż w ogóle istnieją. Zawierają one najbardziej dobitne dowody przemawiające przeciwko jej inspiracji. Wszystkie one dostały się w moje ręce nieco później. W miarę upływu lat gromadziłem stopniowo także inne dowody, aż w końcu zostałem zmuszony do zmiany stanowiska w tym temacie.

Podczas wczesnego okresu swojej działalności parlamentarnej, Pan Gladstone, znany mąż stanu w Anglii, wygłaszał przemówienia żarliwie broniące stronnictwa, do którego należał. Potem zmienił poglądy i przyłączył się do strony przeciwnej. Podczas jednej z sesji parlamentu powstał członek jego dawnej partii, i przeczytał przemówienia Pana Gladstone'a, ostro potępiające stanowisko zajmowane przez niego obecnie. Gdy skończył, wszystkie oczy były zwrócone na Pana Gladstone'a. - Co mógł powiedzieć? Powstał powoli i powiedział: "To było dość dawno temu, i od tamtego czasu wiele się zdarzyło". To było wszystko. Cała sala nagrodziła to gromkimi brawami. Skutecznie odpowiedział swemu oponentowi. Moja odpowiedź wobec Adwentystów jest taka sama: "To było dość dawno temu, i od tamtego czasu wiele się zdarzyło".

Fakty przedstawione w niniejszej książce ukazują niektóre z powodów, dla których przestałem wierzyć w twierdzenie E.G.White, że jej widzenia pochodzą od Boga. Nie da się zaprzeczać faktom. Podobnie jak nie da się uciec od wniosków z nich wynikających.

Wykonując to zadanie, autor - wiedząc o ułomnościach ludzkiej natury - starał się przemawiać tak łagodnym językiem, i wykazać się tak wielkim miłosierdziem, jak wymaga tego cała sprawa i fakty. Jednak wiedząc o błędach i zwiedzeniach związanych z E.G. White i jej działalnością, czuje, że ma do spełnienia obowiązek wobec świata chrześcijańskiego - pokazanie faktów.

Autor

Moje obecne stanowisko

Odkąd wycofałem się z działalności w Kościele Adwentystów Dnia Siódmego ponad trzydzieści lat temu, oni przez cały czas mówili, że żałuję tego posunięcia, że staram się wrócić, wypieram się napisania książki, i wyznaję, iż jestem teraz zgubionym człowiekiem.

W żadnym z tych doniesień nie było ani słowa prawdy. Oczekuję, że zapewne doniosą, iż pokajałem się na łożu śmierci. Wszystko to ma osłabić wpływ wywierany przez moje książki. Chcę po raz kolejny potwierdzić to, co napisałem w moich książkach przeciwko tej doktrynie. Kilku adwentowych kaznodziejów bardzo pomogło mi w przygotowywaniu tych stron. Kiedyś także wierzyli w natchnienie E.G. White, jednak zwykłe fakty w końcu zmusiły ich do wyrzeczenia się wiary w jej sny.

(D.M. Canright. Emerytowany Pastor Berean Baptist Chruch, Grand Rapids, Mich.)


Oszustwo ucieka od światła,
I ciekawego oka się lęka,
Jednak przestraszone prawdy proszą o próbę;
Każą nam szukać i badać.
Obyśmy wciąż posiadali
Łagodny i pytający umysł,
Pewni, że nasze poszukiwania nie są próżne,
Lecz przyniosą nam ukryty skarb.
Pobłogosławieni zrozumieniem,
Stworzeni do wolności -
Nie śmiemy zarzucić naszej wiary;
Ufamy jedynie Tobie.

Rozdział I

JEDNA Z WIELU PODOBNYCH

Adwentyści Dnia Siódmego uznają E.G. White za proroka, a jej pisma za natchnione. Znajdują zawiłe argumenty w Biblii na potwierdzenie potrzeby posiadania "darów" w Kościele. Dokładnie tak, jak to czynią Mormoni, Shakersi i inni w swoich Kościołach. Czynią tak, by znaleźć uzasadnienie dla swoich twierdzeń, że istnieje "dar proroctwa", który - zgodnie z ich przekonaniem - posiadała E.G. White.

Biblia powiada:

- "Strzeżcie się fałszywych proroków" (Mat. 7,15).

- "Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i czynić będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych" (Mt 24,24).

- "Umiłowani, nie dowierzajcie każdemu duchowi, ale badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków pojawiło się na świecie" (1 Jan 4,1).

W każdym pokoleniu powstawało wielu, którzy podawali się za proroków. Każdy z nich zgromadził wokół siebie więcej lub mniej zwolenników. Wszystko, co było im potrzebne, to mocna wiara w samych siebie i wysuwanie odważnych twierdzeń na swój temat. Mahomet, który działał w VI wieku n.e., a którego liczba zwolenników wynosi obecnie dwieście milionów, jest godnym odnotowania przykładem. Zwróćmy uwagę na kilka wybitnych postaci naszych czasów.

Swedenborg

Emanuel Swedenborg urodził się w Sztokholmie w Szwecji w 1688 roku, a zmarł w 1772. Stał się ulubieńcem króla i rodziny królewskiej. Był człowiekiem najczystszego charakteru i głęboko religijnym. Na jego moralności nie znajdzie się żadnej skazy.

Według Encyklopedii Schaff-Herzogg'a, na której się opierałem przy opisywaniu tej postaci, w wieku pięćdziesięciu pięciu lat zaczął miewać wizje nieba, piekła, aniołów i świata duchowego. Jak sam powiada: "Do tego świętego urzędu zostałem powołany przez samego Pana, który najłaskawiej objawił się mnie, Jego słudze, w roku 1743, kiedy to otwarł moje oczy na świat duchowy, i pozwolił mi rozmawiać z duchami i aniołami". (Dokładnie odpowiada to widzeniom, jakie miewała E.G. White.)

Działalność jego trwała przez trzydzieści lat, i w tym czasie napisał on około trzydziestu natchnionych tomów. Dokonał kilku znaczących przepowiedni, które według jego zwolenników wypełniły się co do joty.

Swedenborg założył nowy Kościół bazujący na jego objawieniach. Nauczając, podkreśla potrzebę świętości, i propaguje święte życie. Kościół rozrastał się coraz bardziej, a obecnie posiada swoje zgromadzenia we wszystkich częściach naszego globu. Zwolennicy "proroka" publikują kilka periodyków, a także dużą ilość książek. Wierzą w niego tak ślepo, jak zwolennicy E.G. White w swoją prorokinię, są też bardzo gorliwi w propagowaniu swojej wiary.

Ann Lee i Shakersi

Shakersi są tak dobrze znani w Ameryce, że niewiele trzeba o nich mówić. Ann Lee, ich liderka, urodziła się w Anglii w 1736 roku, a zmarła w roku 1784. Podobnie jak E.G. White, "nie miała żadnego wykształcenia". Przyłączyła się do zgromadzenia, którego członkowie mieli wiele doświadczeń religijnych, i wkrótce zaczęła "miewać wizje i objawienia", które - podobnie jak E.G.White - nazywała "świadectwami". - "Odtąd twierdziła, że kierują nią objawienia i widzenia", (Schaff-Herogg Encyclopedia, hasło: "Ann Lee") Została uznana za lidera i za "drugie pojawienie się Chrystusa".

Podobnie jak E.G. White wymagała "szczególnego rodzaju ubioru", oraz "sprzeciwiała się prowadzeniu wojen i spożywaniu wieprzowiny" (Johnson's Encyclopedia, hasło "Shakers"). Jej naśladowcy nie chcą utrzymywać żadnych stosunków z innymi Kościołami, i znani są z czystego życia i poświęcenia.

Dowodząc prawdziwości natchnienia E.G. White, Adwentyści powołują się na wysokie normy moralne i religijny ton jej pism. Mówią, że jej objawienia muszą pochodzić albo od Boga, albo od szatana. Jednak gdyby pochodziły od szatana, to nie mogłyby nauczać takiej czystości i świętości. Takie samo rozumowanie wykorzystywane jest wobec Pani Lee jako prawdziwej prorokini, ponieważ pod tym względem przewyższa ona E.G. White - słowo "Shaker" stało się w USA synonimem uczciwości.

Pani Joanna Southcott

Ta wybitna kobieta urodziła się w Anglii w 1750 roku. Jej rodzice byli biedni, a ona nie otrzymała żadnego wykształcenia. Pracowała jako służąca aż do wieku 40 lat. W roku 1792 przyłączyła się do Metodystów, a w roku 1793 ogłosiła się prorokinią. "Opublikowała liczne [ponad 60] broszury opisujące jej objawienia" (Johnson's Encyclopedia, hasło "Southcott") Joanna Southocott wpadała w trans tak samo jak E.G. White, i ogłaszała szybki adwent Chrystusa (zob. Encyclopedia Americana, hasło "Southcott"). Prowadziła lukratywny handel sprzedając swe książki (znów podobnie jak E.G. White)! Może się to wydawać dziwne, ale wielu czołowych przywódców religijnych w Anglii wierzyło w nią, a tysiące stało się jej naśladowcami. W czasie kilku lat było ich już ponad sto tysięcy. "Wiara jej zwolenników" - powiada encyklopedia - "była entuzjastyczna".

"Uważała się za oblubienicę Baranka, a w wieku 64 lat - uznając się za brzemienną z "prawdziwym mesjaszem" - ogłosiła, że nosi w łonie drugiego Szilo, który urodzi się 19 października 1814 roku [...] Joanna zmarła w samo-zwiedzeniu 27 grudnia 1814, lecz jej naśladowcy, w liczbie stu tysięcy, nadal uznawali żydowski Sabat aż do 1831 roku" (Schaff-Herzogg Encyclopedia). "Sekcja zwłok wykazała, że cierpiała ona na opuchlinę wodną" (Johnson's Encyclopedia, hasło "Southcott).

E.G. White twierdziła, że jej dar jest "świadectwem Jezusa" z Obj. 12,17, podczas gdy Pani Southcott uważała się za "kobietę" wspomnianą w wersetach 1-2 tego samego rozdziału.

Joanna Southcott napisała "Księgę Cudów", podczas gdy E.G. White była autorką książki pod tytułem "Wielki Bój". Tę właśnie pozycję zwolennicy White uznają za najcudowniejszą księgę swojego czasu. Sprzedawali ją całymi wagonami, a E.G. White otrzymywała z tego pokaźne honorarium. Natomiast biograf Southcott powiada o jej książkach co następuje: "Interes ten był bardzo opłacalny [...] sprzedając swe proroctwa mogła opływać w dostatki". Identycznie miała się sprawa z E.G. White. Southcott twierdziła, że została wezwana do "zapieczętowania" liczby 144 tysięcy z Obj 7,1-4 pieczęcią Sabatu. Ellen White też przyznawała się do tego zadania. Wydaje się, że w dużym stopniu naśladowała ona Southcott.

Poniższy fragment z Chamber's Encyclopedia (hasło "Southcott") również można zastosować do E.G. White i jej naśladowców:

- "Historia Joanny Southcott sama w sobie nie ma nic cudownego. Jednak wpływ, jaki wywarła na innych może być uważany za rzecz niezwykłą, a zaślepienie wiernych jej osobą trudno zrozumieć - szczególnie, że niektórzy z nich byli wykształceni i inteligentni. Być może sekret jej wpływu tkwi w tym, że to biedne stworzenie było bardzo gorliwe w swoim zwiedzeniu. Tak wielu ludzi na świecie naprawdę można zniewolić poprzez przekonania różnego rodzaju, jakkolwiek groteskowe by one nie były. Na swym łożu śmierci Joanna powiedziała: "Jeśli byłam zwiedziona, to przez jakiegoś potężnego ducha, dobrego lub złego". Biedna Joanna nigdy nie podejrzewała, że ten kapryśny duch należał do niej samej".

- To samo można powiedzieć o pani White. Jest czymś zadziwiającym, że przy wszystkich dowodach na jej omyłki, inteligentni ludzie wciąż byli przez nią prowadzeni. Jednak przypadek Joanny, Ann Lee i innych pozwala nam na rozpatrzenie sprawy E.G. White. One gorliwie wierzyły w "dane im natchnienie"; i ten fakt przekonywał innych.

Należy tu zauważyć ten specyficzny, skrajny fanatyzm. Możnaby przypuszczać, że po śmierci Joanny jej zwolennicy dadzą sobie spokój. Jednak w jakiś zadziwiający sposób poradzili sobie oni z niepokojącymi faktami, i nadal trwają w jej naukach. Bez względu na popełnione przez nią błędy czy porażki, oni je "poprawiali" - i szli do przodu.

Joseph Smith i Mormoni

Również ten prorok, jego wizje i objawienia są tak dobrze znane, że wspomnimy o nich tylko pokrótce.

Smith żył w latach 1805-1844 (E.G. White zaczęła miewać swoje wizje i objawienia od roku 1844). Zapoczątkował wielkie religijne przebudzenie (tak, jak E.G. White w latach 1843-44 uczestniczyła w "ruchu Millerowskim"). Podobnie do niej był niewykształcony, biedny i nieznany. W 1823 roku zaczął miewać "wizje" i "objawienia", widywać aniołów i rozmawiać z nimi. Mówił, że Chrystus przyjdzie lada chwila, stąd nazwa "Święci Dni Ostatnich". Jego misją było wprowadzenie "nowych nakazów". Jego zwolennicy nazywani są "świętymi", a wszystkie inne kościoły to "Babilon" i odstępcy.

Co do "darów" w tym Kościele, mormoni w znacznym stopniu przewyższają adwentystów. Oprócz posiadania proroka, mają "dzieła apostolskie", i wiele cudów - o czym mówią z entuzjazmem. Mają też "dar języków", i twierdzą, że mogą dowieść wypełnienia się wielu przepowiedni. Posiadają także "nową biblię", "nowe objawienie", dali początek nowej wspólnocie, i nie chcą mieć nic wspólnego z innymi; uznają się za zupełnie wyjątkowych.

Mormoni powstali w 1831 roku, tylko 15 lat przed Adwentystami Dnia Siódmego. Jednak ich liczba wynosi ponad pół miliona, cztery razy więcej od adwentystów*. Rozwijają się też gwałtowniej, wskazując na rosnące liczby jako na dowód Bożej aprobaty i błogosławieństwa.

Adwentyści twierdzą, że muszą być prawdziwym Kościołem, skoro mają proroka i są prześladowani. Jednak mormoni też mają proroka i też są prześladowani, i to po tysiąckroć bardziej!

- Smith i inni zginęli, wielu doznało biczowania, oblewani smołą i obsypywani pierzem, obrzucani zgniłymi jajami, kamienowani, linczowani, wyrzucani z miast i wyjmowani spod prawa. Tak więc - jeśli to jest kryterium prawdziwości - to oni muszą być prawdziwym Kościołem! W porównaniu z nimi adwentyści wycierpieli niewiele, i wogóle nie mają zbyt dobrego pojęcia o tym, czym jest prześladowanie - chociaż chcą uchodzić za męczenników.

Pani Eddy i Christian Science (Chrześcijańska Nauka)

Nie jest naszym celem szczegółowe omówienie istoty działalności pani Eddy czy Chrześcijańskiej Nauki. Ale w oparciu o ten przypadek chcemy pokazać, jak łatwo ludzie ulegają domniemanym prorokom Boga, i - niezależnie od głoszonych przez nich nauk - pozwalają im rządzić swoim życiem. Eddy urodziła się 16 lipca 1821 roku w New Hampshire, a zmarła 3 grudnia 1910, w pobliżu Bostonu, w wieku prawie 90 lat. E.G.White urodziła się w 1827 roku, a zmarła w roku 1915, w wieku 88 lat. Obydwie żyły praktycznie w tym samym okresie.

Systemy religijne tych dwóch postaci są jednak zupełnie przeciwne. W widzeniach E.G. White diabeł jest wielkim, tęgim mężczyzną "z krwi i kości". Odkupieni święci mają skrzydła i latają jak ptaki, mieszkają w srebrnych domach, w świecie złotych drzew rodzących złote owoce na srebrnych gałęziach. Wszystko jest bardzo dosłowne i bardzo materialne. Przy finalnym zniszczeniu Bóg torturuje potępionych aż do granic wyobraźni. Mówiąc o ich zniszczeniu, Ellen White powiada: "Widziałam, że [...] niektórzy umierali przez wiele dni, i tak długo, jak długo jakaś ich cząstka nie była pochłonięta, cierpienie trwało". ("Wczesne Pisma", str. 154, wyd. 1882).

U Eddy nie istnieją takie rzeczy, istnieje tylko: umysł, duch, zasada. Nie ma osobowego Boga, żadnego diabła, aniołów, grzechu, zmartwychwstania, drugiego adwentu, dnia sądu. Fragmenty Biblii, to tylko mity i zwiedzenie. Bóg nigdy nie odpowiada na modlitwy.

Jednak te dwie "prorokinie", przy tak skrajnie przeciwnych teoriach, znajdują zwolenników. Uczniowie każdej z nich wierzą w swoją mistrzynię z takim samym oddaniem, a jej pisma uważają za natchnione i nieomylne. Są one dla nich jak biblia, mówią im co oznacza Boża Biblia.

Zwolennicy Chrześcijańskiej Nauki, jako klasa ludzi, wyżywają wysokie normy moralne i społeczne. Pod tym względem przewyższają adwentystów, i jeśli nauczanie czystości życia ma przekonywać o niezwykłości E.G. White, to to samo można powiedzieć o Eddy.

Nie ma wątpliwości, iż żadna z tych kobiet nie była natchnioną przez Boga (czy szatana) prorokinią, lecz że inspirowały je niewłaściwe poglądy religijne, ukształtowane przez wpływy, jakim poddały się w swym życiu. Niekoniecznie trzeba wierzyć, że Eddy była nieuczciwa. Była po prostu entuzjastką religijną, niesioną przez iluzje własnego umysłu - podobnie jak E.G. White. Adwentyści wskazują na sukcesy swej prorokini, jako na dowód autentyczności E.G. White. Jednak wierzący w Eddy przewyższają ich w relacji 10:1, chociaż rozpoczęli działalność dwadzieścia lat później.

"Pastor" Russell

Mówiąc o Russell'u krótko po jego śmierci, New York Watchman-Examiner pisze 9 listopada 1916 roku, co następuje:

"Gdy Charles T. Russell - który nazwał się "Pastorem" Russell'em - zmarł, to odszedł ze świata człowiek godny uwagi. Bez wahania powinniśmy umieścić go wśród takich ludzi, jak Alexander Dowie i Joseph Smith, założyciel Kościoła mormonów. Obdarzony bystrym umysłem, elokwentny człowiek, odgrywał szarlatana tak udanie, zgromadził wokół siebie całe mnóstwo zwolenników, i w niektórych przypadkach zwiódł nawet wybranych Bożych. Wybudował wokół siebie potężną organizację mężczyzn i kobiet, którzy odpowiadali tak posłusznie na jego wezwania, jak mormoni na zew swego proroka. Do jego sakwy płynęła rzeka złota, i była wykorzystywana do ogólnoświatowej propagandy. Nie posiadał żadnego wykształcenia, i nigdy nie był ordynowany do służby. A jednak przemawiał do tłumów głosem i piórem, i dla swych błędnych poglądów zdobył wielu zwolenników z wszystkich denominacji. Sukces ten nadszedł pomimo faktu, iż jego własne życie było hańbą dla chrześcijaństwa. Wciąż wydaje się prawdziwą opinia, że ludzie lubią być ogłupiani, a "Pastor" Russell ogłupiał całe tłumy.

Ogłasza się, że jego śmierć w żaden sposób nie przeszkodzi w propagowaniu jego poglądów, czy głoszeniu "Milenijnego Darwinizmu". W rzeczy samej, bardzo prawdopodobne jest, że fanatyzm będący cechą wielu jego naśladowców, objawi się w nowej propagandzie. Już teraz tysiące mężczyzn i kobiet kroczy po ulicach naszych wielkich miast, rozpowszechniając literaturę russellizmu. Ludzie są spragnieni wiedzy tajemnej i chcą poznać przyszłość. Russell skapitalizował to głębokie pragnienie ludzkiego serca, i z niezrównanym dogmatyzmem przekazał najbardziej szczegółowe i dokładne informacje dotyczące przyszłości."

Russell ustanawiał różnorakie daty końca świata, z których ostatnia wypadała na rok 1914. Powiedział, że w październiku tamtego roku dopełnią się "czasy pogan". Jego naśladowcy twierdzą, że był największym człowiekiem od czasów apostolskich, i tylko jego grupa jest prawdziwym Kościołem. Wszyscy pozostali to "Babilon". Russell żył w tym samym czasie, co E.G. White, i Eddy. Wyznawcy każdego z nich uważają swojego lidera za jedyną i nieomylną wyrocznię Bożą. Czy wszyscy z nich mogą mieć rację?

Alexander Dowie

W naszych czasach zaistniał kolejny pretendent do boskiej inspiracji - drugi Eliasz. Przez lata przyciągał uwagę opinii publicznej. Twierdzi się, że dokonywał setek cudownych uzdrowień. Poświęcenie i entuzjazm jego naśladowców były bezgraniczne. Pieniądze płynęły swobodnie. Podobnie do E.G. White i Eddy, był dogmatyczny i arbitralny. Jego słowo było prawem. Wymagał surowego życia religijnego, w czym prześcigał nawet E.G. White. Sekta wciąż istnieje w Zion City w Chicago.

Proszę zauważyć, jakie mnóstwo fałszywych proroków wydało z siebie ostatnie stulecie. Powietrze tamtej epoki wydaje się być nimi przesycone!

Żadna z wymienionych postaci - oprócz E.G. White - nie jest uznawana przez Adwentystów Dnia Siódmego za proroka. Swedenborga nazywają oni spirytystą. Joseph Smith jest według nich oszustem, a jego pisma zmyśleniem. Przeciwko pani Eddy i Chrześcijańskiej Nauce pisali bardzo obszernie, a przeciwko "Pastorowi" i jego naukom opublikowali pracę pod tytułem "Ciemność milenijnego brzasku". Żaden z nich nie przeszedł ich testu. Wszyscy są fałszywi. - Jedynym prawdziwym prorokiem czasów nowoczesnych jest ich własny prorok - E.G. White.

Celem niniejszej książki jest zbadanie twierdzeń E.G. White, prorokini Adwentystów Dnia Siódmego, a na podstawie materiałów archiwalnych, prostych faktów i bezspornych dowodów, czytelnik sam będzie mógł osądzić, czy jest ona jednym z wielu fałszywych proroków obecnego wieku, wspomnianych powyżej.

Rozdział II

Wielki test wyznaniowy

- "Adwentyści Dnia Siódmego nie posiadają żadnego Credo - jedynie Biblię".

Wypowiedź tę zauważa się wciąż i wciąż w ich publikacjach, przeznaczonych dla czytelnika z zewnątrz.

Mówią także, iż "Biblia wyjaśnia się sama", gdyż "Jeden werset tłumaczy inny".

Brzmi to nieźle, ale po bliższym zbadaniu obydwa stwierdzenia okazują się fałszywe. Po pierwsze, Adwentyści Dnia Siódmego posiadają Credo, podobnie jak inne denominacje, i publikują je od 1872 roku. Nazywają je "Fundamentalnymi Zasadami Adwentystów Dnia Siódmego". Początkowe słowa brzmią następująco: "Adwentyści Dnia Siódmego nie posiadają żadnego Credo - jedynie Biblię; jednak trzymają się pewnych, jasno zdefiniowanych punktów wiary". Potem zaś następują definicje tych "punktów wiary". Czym to jest, jeśli nie Credo? Webster definiuje Credo jako: "autorytatywne streszczenie czy formuła tych zasad wiary, które uznawane są za kluczowe".

Zaglądając do zasad wiary różnych ortodoksyjnych Kościołów - takich jak metodyści, baptyści czy prezbiterianie - widzimy, że każda z nich zaczyna się od słów "Wierzymy..." - a potem następuje wyszczególnienie tego, w co wierzą. Adwentyści powiadają, że wszystkie te Kościoły posiadają Credo, ale oni sami takowego nie mają. Jednak ich "Fundamentalne Zasady" zaczynają się także od stwierdzenia: "Wierzą oni..." - a potem następuje wyszczególnienie tego, w co wierzą. W ten sposób zwodzą ludzi mówiąc, że nie posiadają Credo.

Jednakże najgorszą cechą tego wyznania wiary jest fakt, iż nie zawiera ono głównej zasady wiary - tej, która uznają za najważniejszą ze wszystkich. Może się to wydawać dziwne, lecz zostało to pominięte. Ich największym zwiedzeniem w tej sprawie nie jest posiadanie sformułowanego Credo, podczas gdy mówią, iż takowego nie posiadają, lecz brak zaznaczenia w wyznaniu wiary, które z tych zasad są najważniejsze.

Trzeci artykuł ich opublikowanego Credo brzmi:

"Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu dane zostało z natchnienia Bożego, i zawiera pełne objawienie Jego woli wobec człowieka, i tylko ono jest nieomylną zasadą wiary i praktyki".

Po raz kolejny brzmi to dobrze, ale jest nieprawdziwe, absolutnie nieprawdziwe. Adwentyści Dnia Siódmego nie wierzą, że Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu zawiera pełne objawienie Jego woli wobec człowieka, ani też Pismo to nie jest ich "jedyną nieomylną zasadą wiary i praktyki" - ponieważ utrzymają także, iż pisma ich prorokini E.G. White zostały natchnione przez Boga; że te pisma zawierają pełniejsze objawienie Bożej woli wobec człowieka, i że są nieomylne. Co więcej, wiara w te pisma stanowi kryterium wiary i społeczności w ich Kościele. To wszystko jest nie do obronienia przy podaniu najprostszego dowodu. E.G. White powtarza wiele razy, że jej pisma są natchnione przez Boga, i kładzie je na równi z Biblią. Powiada ona:

"Wzięłam drogocenną Biblię, i otoczyłam ją kilkoma Świadectwami dla Kościoła, danymi ludziom przez Boga. Tutaj oto, powiedziałam, podane są prawie wszystkie przykłady" ("Świadectwa" t. VI., str. 605; t. V, str. 664)

Według 2 Tym 3,16.17 sama Biblia jest wystarczającym przewodnikiem do nieba; w pełni wyposaża ona człowieka Bożego do pełnienia dobrych uczynków. Jednak E.G. White dodaje swoje pisma do Biblii, w rzeczywistości "otacza ją nimi". Gdy te dwa (Pismo i "świadectwa") są zestawione razem - mówi - mamy w nich podane "prawie wszystkie przykłady".

- Naszym zdaniem sama Biblia musi być lepsza, gdyż w niej podane są wszystkie przykłady!

W 1911 przyjęto, że pisma E.G. White spełniają kryterium nieomylności. W tamtym właśnie roku adwentyści uznali jej pisma za "jedyny nieomylny komentarz zasad biblijnych" (G.A. Irvin, "Znak Bestii", str. 1).

Tak więc Biblia nie jest dla nich jedynym Credo, nie tłumaczy się też sama, ani nie jest jedyną nieomylną zasadą wiary i praktyki. Wręcz przeciwnie, wiara w E.G. White i jej pisma jest wielką sprawą - główną, choć nie opublikowaną zasadą wiary!

Nie jest czymś niezwykłym usłyszeć z ust ich starszych wyznawców słowa: "Gdybym porzuciła wiarę w E.G. White, porzuciłabym wszystko". Pokazuje to, iż wszystko w tym Kościele jest zbudowane właśnie na niej. Niewiara w nią stanowi największą z herezji, i od razu przypina komuś łatkę odstępcy. Przed przyłączeniem się do Kościoła osoba słyszy bardzo niewiele lub nic, na temat E.G. White. Jednak po przyjęciu członkostwa, słyszy jej cytaty wciąż i wciąż, jako autorytet na temat wszystkiego - doktryny, diety, ubioru i dyscypliny.

Ci, którzy nie akceptują bezkrytycznie jej wizji, jak powiada E.G. White: "muszą być odsunięci, ale należy im okazać wielką cierpliwość i miłość braterską, aż ich stanowisko stanie się jasne: za, lub przeciw". Jeśli jednak konsekwentnie występują przeciwko widzeniom, wtedy: "Kościół musi poznać, że nie są w porządku" ("Świadectwa" t. I, str. 328).

Okazuje się więc, że w końcu, według własnych pism E.G. White, wiara w te pisma staje się testem wiary i społeczności w tym Kościele.

Idąc tym tokiem myślenia, nie tylko członkowie Kościoła, ale całe zbory, były wyłączane za to, że nie wierzyły w wizje E.G. White. Aby pozbyć się członków, którzy nie wierzyli w jej natchnienie, całe zbory były rozwiązywane przez kierujących Kościołem bez ich zgody, i reorganizowane, a wiara w E.G. White i jej pisma stanowiła kryterium przyjęcia członkostwa w nowo organizowanym zborze.

W październiku 1913 roku ich zbór w St. Louis, w stanie Montana, został w ten sposób rozwiązany. Ostatnie trzy pytania stawiane osobom pragnącym stać się członkami nowego zboru były następujące:

"[...]

11. Czy wierzysz, że kościół ostatków musi posiadać ducha proroctwa?"

12. Czy wierzysz, że duch proroctwa otrzymała E.G. White?

13. Czy wierzysz w reformę zdrowotną nauczaną przez Biblię i ducha proroctwa?"

To wystarczy, aby pokazać, że "Biblia, i jedynie Biblia", nie jest Credo Adwentystów Dnia Siódmego. Jest nim Biblia i coś jeszcze - jest nim Biblia i pisma E.G. White!

Nie jest więc uczciwe, że publikują swoje Credo - "Żadnego Credo oprócz Biblii". Nie jest też uczciwe, że publikując swoje Credo opuszczają to, co stanowi ich główny artykuł wiary i wielki test wyznaniowy. Powinno się więc oznajmić ludziom o tym zwiedzeniu.

Nie są w tym względzie tak szczerzy i otwarci jak mormoni, którzy posiadają Credo, sformułowane przez Josepha Smith'a w 1841 roku, i przyjęte później przez ich Generalną Konferencję. Opublikowali je jako swoje "Zasady Wiary". Nie wahają się nazwać tego swoim Credo. Nie ukrywają też faktu, że wierzą w Księgę Mormona. Artykuł VIII tego Credo stwierdza:

"Wierzymy w Biblię jako Słowo Boże, o ile jest właściwie przetłumaczona, wierzymy także w Księgę Mormona, że jest Słowem Bożym".

Dlaczego adwentyści nie mogą być tak samo uczciwi i ogłosić w swoim Credo, że wierzą w pisma E.G. White jako Słowo Boże?

- Ich postawa dowodzi, że w wierzeniach tej denominacji tkwi coś z gruntu niewłaściwego, skoro poprzez piękne, choć nieprawdziwe słowa i utajnianie faktów starają się zwieść niewinnych i nic nie podejrzewających ludzi.

- To czyni podejrzanym także ich duchowy "dar", skoro dla jego ochrony trzeba stosować taką nieuczciwą manipulację!

Rozdział III

Co przypisuje się dziełom E.G. White?

Tak samo natchnione jak Biblia

Wiele razy Adwentyści Dnia Siódmego dawali wyraz możliwie najwyższego poparcia dla E.G. White. W dniu 17. lutego 1871 roku ich Generalna Konferencja wydała następującą uchwałę:

"Potwierdzamy naszą zdecydowaną ufność w Świadectwa siostry White dla Kościoła, jako nauki Ducha Bożego" (Rocznik ADS na rok 1914, str. 253).

Mówią po raz kolejny:

"Nasze stanowisko na temat Świadectw jest jak kamień zwornikowy w sklepieniu. Jeśli się go usunie, to nie istnieje żaden logiczny sposób by obronić te wszystkie szczególne prawdy poselstwa [...] Nic nie jest pewniejsze od tego, że poselstwo i widzenia (E.G. White) są ze sobą związane, razem stoją lub razem upadają." (Review and Herald Supplement, 14 sierpnia 1883 roku).

"Duch proroczy (pisma E.G. White) jest fundamentalną częścią tego poselstwa [...]. Od samego początku tego poselstwa, nasza denominacja wierzy w Ducha Proroczego. Głosiliśmy tę prawdę tak szeroko, jak Sabat i inne pokrewne prawdy, i wierzymy w nie bez zastrzeżeń [...] Dla nas to ogromna różnica, czy osoba od samego początku tego poselstwa uważana przez nas za obdarzoną Duchem Proroctwa rzeczywiście jest prorokiem Bożym, czy też nie" (Stwierdzenie [Komitetu Generalnej Konferencji] z maja 1906 roku, str. str. 10 i 86).

Łatwo zauważyć, że Kościół ten został zbudowany na E.G. White i jej pismach. Przełożeni Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego porównują jej pisma do "zwornika w sklepieniu"; cała struktura pada, jeśli usunie się ten kamień. Tak samo Kościół Adwentystów Dnia Siódmego upadnie, jeśli pisma E.G.White zostaną odsunięte; tak mówią - i taka jest prawda. Sami przyznają, że ich Kościół nie został zbudowany na Jezusie Chrystusie i Biblii, lecz na E.G. White i jej pismach.

Stara zasada protestantów brzmi: "Biblia i tylko Biblia jako pryncypium wiary i praktyki".

Adwentyści Dnia Siódmego nie stosują się do tej zasady, lecz dodają do Biblii pisma E.G. White, czyniąc z nich coś jeszcze wyższego - "kamień zwornikowy" całego ich systemu, bez którego budowla runie. Według ich własnego stwierdzenia, gdyby pozostali jedynie przy Biblii, bez jej pism, Kościół ten musiałby upaść! Na czym więc jest on założony? - Na pismach E.G. White, widzeniach i snach.

Proszę teraz przeczytać, co napisał G.A. Irvin, wieloletni przewodniczący Generalnej Konferencji:

"To właśnie z perspektywy światła, jakie przyszło poprzez Ducha Proroczego (pisma E.G. White), należy rozpatrywać tę kwestię, wierząc - tak jak to czynimy - że Duch Proroczy jest jedynym nieomylnym komentarzem zasad biblijnych. Jest tak, ponieważ to Chrystus poprzez takie właśnie działanie, nadaje właściwe znaczenie swoim słowom". (G.A. Irwin, "Znak Bestii", s. 1)

Oto mamy nieomylną kobietę-papieża uznaną za taką przez swój Kościół. Nadają jej dokładnie takie same prerogatywy, jakie Kościół katolicki nadaje papieżowi. Mianowicie, że jest ona jedynym nieomylnym komentatorem Biblii. Żaden papież rzymski nie rościł sobie większych pretensji. Mormoni nie twierdzą nic ponad to w odniesieniu do Josepha Smith'a, ani Chrześcijańska Nauka wobec pani Eddy.

Proszę teraz posłuchać, co twierdzi się na temat nieomylności pani Eddy, w numerze "Christian Science Sentinel" z 4 listopada 1916 roku:

"By uchwycić prawdziwą doniosłość Chrześcijańskiej Nauki, by zdobyć jakieś poczucie nieskończonego celu tej nauki, by zdać sobie sprawę z nieomylności i poddać się jej pod niekwestionowane posłuszeństwo, należy uznać ją za objawienie od Boga, a więc za niezmienną prawdę. Wiara w inspirację Biblii, oraz "Nauki Zdrowia dzierżącej Klucz do Pism" pani Eddy, stanowi krok we właściwym kierunku [...] Co więcej, trzeba uznać Odkrywcę i Założyciela Chrześcijańskiej Nauki za prawdziwego i jedynego przewodnika członków tego wyznania".

Oto dwie kobiety, żyjące w jednym czasie, nauczające zupełnie przeciwnych teorii religijnych, które twierdzą, że są pod boskim natchnieniem; obie uważają się za nieomylne i prawdziwe przewodniczki. Której mamy wierzyć?

Redaktorzy i kaznodzieje Kościoła Adwentystów bez przerwy przytaczają swoim wyznawcom "świadectwa" E.G. White, podczas swoich kazań, i w pismach kościelnych. Cytują ją częściej niż Biblię, i nadają jej ten sam autorytet.

Od ich kaznodziejów wymaga się, by studiowali jej pisma wraz z Biblią. Jakakolwiek interpretacja tekstu dokonana przez nią, czy jakiekolwiek jej stwierdzenie na dany temat, stawia sprawę poza wszelką dyskusją: Oto co mówi Bóg, i... kropka!

Dlatego też U. Smith, pisząc w 1868 roku (zanim jego oczy otwarły się na pewne fakty), i broniąc jej widzeń powiada:

"Nie porzucamy niczego z jej wizji, o jakich kiedykolwiek nas nauczała - od początku do końca, od pierwszych do ostatnich"("Widzenia E.G. White", str.40).

Oto kolejny cytat z Review and Herald z 5 października 1914 roku:

"Tak jak w przypadku starożytnych proroków, jej mowa dokonuje się poprzez Ducha Świętego działającego na jej struny głosowe. Prorocy mówili motywowani przez Ducha Świętego".

I kolejny cytat z tego samego czasopisma z 26 sierpnia 1915 roku:

"Czy myślicie, że wybrałby nędzne usta, przez które miałby nauczać Kościół Ostatków? Wręcz przeciwnie, jako że jest to największy kryzys wszechczasów, powinniśmy w naturalny sposób oczekiwać, że usta, jakich Bóg użyje w tym okresie nie będą gorsze od tych, które przemawiały w wiekach minionych".

Nie można tego wyrazić dobitniej: E.G. White nie jest wcale gorsza od któregoś z proroków wieków przeszłych. Z tego też powodu równa jest Mojżeszowi, Izajaszowi, Danielowi, Pawłowi, czy Janowi od Apokalipsy. Tak się twierdzi i tego się stale naucza.

Wszystkie jej pisma są natchnione przez Ducha Świętego

Proszę teraz przeczytać, co E.G. White twierdzi za temat swoich pism. Określając swoją pozycję powiada:

"W czasach starożytnych Bóg przemawiał przez usta proroków i apostołów. W tych dniach przemawia do nich przez Świadectwa swego Ducha" ("Świadectwa" t. IV, str. 148; t. V str. 661)

W ten sposób stawia się ona na równi z pisarzami Biblii, zarówno prorokami jak i apostołami (por. Hbr 1,1.2). Ktokolwiek odrzuca czy sprzeciwia się jej pismom, uznawany jest za buntownika walczącego z Bogiem. Dlatego też mówi:

"Jeśli pomniejszacie ufność ludu Bożego w świadectwa, jakie im zesłał, to buntujecie się przeciwko Bogu tak pewnie, jak Korach, Datan i Abiram" ("Świadectwa", t. V, str. 66).

Ta kobieta nadaje sobie tutaj taki autorytet, jaki miał Mojżesz. Staje się oczywiste, że jej zwolennicy nie przypisywali jej większych rzeczy, niż ona przypisywała sobie samej.

- Twierdzi, że każda napisana przez nią linijka, nawet w prywatnym liście, jest bezpośrednio inspirowana przez Boga - "te drogie promienie światła padającego od tronu" (Świadectwa, t. V, str. 67). O swoich własnych słowach powiada: "To przemówił Bóg, a nie omylny śmiertelnik" ("Świadectwa", t. III str. 257). Wciąż i wciąż stwierdza, że osoby wątpiące w nią lub sprzeciwiające się jej, walczą z Bogiem: "Ci [...] którzy zwalczają moje świadectwa, jak widziałam, nie walczą z nami, lecz z Bogiem" (tamże, str. 260).

Po raz kolejny powiada:

"Gdy udałam się do Kolorado, napisałam tekst do odczytania na spotkaniu waszego obozu [...] Bóg przemówił przez glinę. Możecie powiedzieć, że ta wiadomość to zwykły list. Tak, to był list, ale natchniony przez Ducha Bożego, by przywieść wam na umysł to, co zostało mi ukazane. W listach, które piszę, [...] przedstawiam wam to, co Pan przedstawił mnie. Nie piszę ani jednego artykułu w czasopismach, który pokazywałby jedynie moje idee. To Bóg pokazał mi je w widzeniu - te drogie promienie światła padającego od tronu" ("Świadectwa", t. V str. 63-67).

Warto zauważyć, że uznaje siebie za usta Boże. To nie są jej słowa, ale słowa Boga - "Bóg przemawiający przez glinę". We wszystkich jej pismach, przeznaczonych specjalnie dla jej ludzi, jest wiele takich właśnie stwierdzeń. Jednakże w książkach przygotowanych dla szerszego grona, wszystkie te stwierdzenia są ostrożnie omijane.

"Biblia" pani E.G. White, jest siedemnaście razy obszerniejsza od Biblii Bożej!

Jak podano na tylnej okładce książki "Szkice z życia pani E.G. White", książki jej autorstwa to w sumie 13.351 stron. Zwykła Biblia Nauczycielska zawiera 771 stron. Widać stąd, że natchnione księgi E.G. White są objętościowo 17 razy większe od naszej Biblii.

Ich kaznodzieje studiują wszystkie te książki tak samo jak Biblię Bożą. W artykule zamieszczonym w "Lake Union Herald" z 22 grudnia 1915 roku, znaleźć możemy co następuje: "Będziemy zachęcać naszych ludzi do codziennego badania "Świadectw'. Nasi pracownicy, szczególnie oni, powinni czytać je wciąż i wciąż na nowo".

Oto domniemane natchnione pisma, siedemnaście razy obszerniejsze od Biblii, które mają być czytane "wciąż i wciąż na nowo". Aby zadośćuczynić temu postulatowi, zwyczajny człowiek nie miałby czasu na inną lekturę. - Niewielu może przeczytać całą Biblię w czasie krótszym niż rok.

Rozdział IV

Krótki szkic jej życia

Ellen G. White urodziła się w Gorham w stanie Maine, 26 listopada 1827 roku. Jej nazwisko panieńskie brzmiało Harmon. Gdy była dzieckiem, jej rodzice przeprowadzili się do Portland w tym samym stanie.

W swych "Świadectwa dla Zboru" (t. I str. 9-58), E.G. White przedstawia długi opis swojego dzieciństwa, młodości, nawrócenia i przyjęcia adwentyzmu na skutek nauczania Williama Millera. Jej rodzice i cała rodzina należała do Kościoła Metodystów, skąd jednak zostali wyłączeni za zdecydowane popieranie doktryn Millera.

Gdy miała zaledwie dziewięć lat, złoszcząc się "z powodu jakiejś błahostki" - jak to ujmuje E.G. White - jej szkolna koleżanka, goniąc ją, rzuca kamieniem i łamie jej nos.

Uderzenie było tak silne, że prawie ją zabiło. Została zniekształcona na całe życie. Przez trzy tygodnie leżała nieprzytomna, i nie oczekiwano, że z tego wyjdzie. (str.10).

Gdy zaczęła wracać do zdrowia i zobaczyła swoją twarz, chciała umrzeć. Wpadła w depresję, i unikała wszelkiego towarzystwa. Mówi: "Mój system nerwowy był w ruinie" (str.13).

Po jakimś czasie próbowała chodzić do szkoły, ale musiała przerwać naukę, ponieważ nie była w stanie się uczyć. Tak więc jej szkolna edukacja nigdy nie wyszła poza umiejętność czytania i słabą zdolność pisania (str.13).

W 1840 roku, w wieku trzynastu lat, usłyszała kazanie Williama Millera, mówiącego że koniec świata nadejdzie w 1843 roku. Okropnie się tego przestraszyła, gdyż sądziła, że zginie (str.15). Po powrocie do domu spędziła prawie całą noc na modlitwie, zalewając się łzami (str.16).

Przez całe miesiące była w tym beznadziejnym stanie (str.16). Potem, na spotkaniu obozowym metodystów, doznała cudownego nawrócenia (str.18). Widziała tam, jak wielu ludzi mdlało powalonych "mocą", co wtedy było czymś powszechnym. Jej rodzice też tam byli, i w pełni solidaryzowali się z tymi praktykami.

Po raz kolejny słuchała Millera w 1842 roku; w oparciu o swoje wyliczenia udowadniał, że Chrystus powróci już za rok. Znów bardzo się bała. Mówi: "Potępienie dźwięczało w moich uszach dzień i noc" (str.23). "Lękałam się, że postradam zmysły" (str.25). "Przepełniała mnie rozpacz. Często trwałam w modlitwie przez całą noc, jęcząc i drżąc w niewypowiedzianym bólu" (str. 26).

To daje świadectwo o jej stanie umysłowym. W snach poszła do nieba i spotkała Jezusa, i została uwolniona (str. 28). Potem wzięła udział w spotkaniu modlitewnym, podczas którego zemdlała, i w tym stanie pozostała przez całą noc (str. 31). Powtarzało się to często...

Opisując to wszystko, Ellen Harmon stara się wywołać wrażenie, jakoby te doświadczenia były dziełem Ducha Bożego. Ale czy tak rzeczywiście było? Naszym zdaniem: Nie. Były one po prostu rezultatem jej kondycji fizycznej i psychicznej; zrodziła je ekscytacja religijna, i rozemocjonowani ludzie, którymi była otoczona. Alarmujące przepowiednie Millera niemal wytrąciły z równowagi jej histeryczny umysł funkcjonujący w jej wątłym ciele.

Zresztą sama przyznaje, że tak było. Mówi: "Gdyby prawda została mi przedstawiona tak, jak ją rozumiem obecnie, to zaoszczędzono by mi wiele błądzenia i smutku" (str. 25). Miała po prostu wypaczoną koncepcję Boga i prostoty Ewangelii.

Ale tych poglądów nigdy się, niestety, nie wyzbyła całkowicie. Idea surowego, groźnego Boga, przewija się we wszystkich jej pismach. Dowodzą one, jak wielki wpływ wywierali na nią jej współpracownicy, i jak ciężka była duchowa atmosfera, która ją otaczała. Wydaje się, że zamiast Ducha Bożego, który - jak twierdziła - kierował całym jej życiem, naprawdę jej życiem kierował jej własny duch, pozostający pod wpływem osób ją otaczających. Kolejne stronice tego opracowania jeszcze bardziej to uwidocznią.

Należy zauważyć różnicę w nawróceniu jej męża, Starszego Jamesa White. Kompletny opis tego wydarzenia jest podany przez niego zaledwie w dwunastu słowach. W książce "Szkice z Życia" (str. 15) mówi on: "W wieku piętnastu lat zostałem ochrzczony, i zjednoczyłem się z Kościołem chrześcijańskim". Z jego strony to wszystko na ten temat.

Jego ojciec był diakonem baptystów, a potem członkiem Kościoła Chrześcijańskiego. Ani jego rodzice, jego Kościół czy współpracownicy, nie przywykli do tak ekstremalnych religijnych doznań, jakie stały się udziałem Ellen Harmon. Ale czyż jego nawrócenie nie było tak szczere jak jej? Nigdy tego nie kwestionowała.

W latach 1840-44, gdy miała 13-17 lat, ta mała dziewczynka - wątła, chorowita, niewykształcona, wrażliwa, anormalnie religijna i egzaltowana - dostała się pod silny wpływ Millera, który w swych wykładach przepowiadał koniec świata na rok 1843., a potem na rok 1844. Gdy zbliżała się ta ostatnia data, Ellen Harmon gorliwie uczęszczała na te ekscytujące spotkania i bez zastrzeżeń wierzyła we wszystko co mówił Miller. Wspomina: "Wierzyłam z całą mocą w te poważne słowa wypowiadane przez sługę Bożego" (str. 22).

Skutek tego oddziaływania na jej słaby, obdarzony bujną wyobraźnią młody umysł, był zatrważający. Wyznała: "Wydawało mi się, że moje potępienie jest już postanowione" (str. 28).

Jej rodzice i rodzina przyjęli teorie Millera, co spowodowało ich wyłączenie z Kościoła Metodystów.

Przepowiednia Millera o końcu świata mającym nadejść 22 października 1844 roku bazowała na długich i wątpliwych wyliczeniach sięgających wstecz aż 2300 lat. Poważni uczeni spierali się z nim, i kwestionowali wyliczenia i płynące z nich wnioski. Ale co na ten temat tych starożytnych dat mogła wiedzieć niewykształcona dziewczyna? Absolutnie nic. Ona po prostu wierzyła w zdecydowane stwierdzenia Millera, nie wiedząc czy są, czy nie są wiarygodne.

To samo można powiedzieć o tych wielkich rzeszach, które zaakceptowały nauki Millera. W rzeczywistości bardzo niewielu z nich, to osoby posiadające wykształcenie i wiedzę. Byli raczej ludźmi łatwo ulegającymi podnieceniu, i podatnymi na manipulację. A zjawiska te były wówczas powszechne.

Ellen tak bardzo dała się ponieść przez te życzenia zwolenników Millera, że przez całe dnie siedziała oparta o poręcz łóżka, starając się ręcznymi robótkami zarobić kilka groszy, które mogła przeznaczyć na adwentowe traktaty do rozdania ludziom (str. 38). Gdy była w stanie ustać na nogach, szła ostrzegać młodych przyjaciół. Mówi: "W ten sposób spędziłam kilka nocy".

Potem podaje opis tego, jak kilka różnych osób podczas tych pełnych ekscytacji spotkań padało bez czucia na podłogę (str. 47). Nietrudno sobie wyobrazić, jak działało to na dzieci. Tego samego doświadczali także adwentowi kaznodzieje (str. 49). W czasie tygodni poprzedzających wyznaczoną datę przyjścia Jezusa Chrystusa, odłożono na bok interesy, a spotkania odbywały się bez przerwy (str. 51).

Ellen Harmon i jej rodzice zaakceptowali bez zastrzeżeń wszystkie te zjawiska, uznając je za przejaw mocy Bożej; za dzieło Ducha Świętego potwierdzającego prawdę słów Millera. - Ale czy tak rzeczywiście było? Bynajmniej. Każdy nie uprzedzony umysł łatwo dostrzeże, że nauka ta była ludzkim wymysłem, a ekstremalne zachowanie uczestników spotkań należy przypisać ich niesłychanemu wprost podnieceniu. I to wszystko.

Gdy Jezus nie przyszedł w oznaczonym dniu, rozczarowanie zwolenników tej nauki było ogromne. Po nim nastąpiło totalne zamieszanie, a w jego efekcie podziały, i przejawy najdzikszego fanatyzmu - sny i wizje, mówienie językami i ekstatyczne tańce, wmawianie sobie daru proroczego, i tym podobne zjawiska. Starszy White, w "Present Truth" z maja 1850 napisał: "J.V.Himes, na konferencji w Albany, na wiosnę 1845 roku powiedział, że ruch siódmego miesiąca dał początek mesmeryzmowi głębokiemu na siedem stóp". (Starszy Himes, tuż obok Millera, był najsilniejszą postacią w tym ruchu.)

Gdy już było po wszystkim, taka właśnie była ocena ducha, który kierował tymi ludźmi. Jakub White miał rację. Nieuniknionym było, że takie następstwa zrodzą się w tej grupie w efekcie zawodu, jaki przeżyli tamtego tragicznego i strasznego dnia.

Miller, Himes, i pozostali liderzy tego dzieła wkrótce wyznali, że ruch millerowki był błędem. Jednak Starszy White, Bates, Holt, Andrews i Ellen Harmon nadal utrzymywali, że wszystko to było czymś naturalnym - że tak zadziałał Bóg. Ich zwolennicy wciąż tego bronią, i twierdzą, że w tamtych wydarzeniach Bóg był z nimi. E.G. White, w kolejnych swoich widzeniach i objawieniach, wciąż powraca do tego wydarzenia, nazywając je szczególną Bożą opatrznością, i demonstracją potęgi Ducha Świętego. Dla niej i jej ludzi było to jakby wyjście z Egiptu, przekroczenie Morza Czerwonego, ognisty słup nocą, głos z Synaju, fundament największego poselstwa, jakie Bóg kiedykolwiek dał człowiekowi, ostateczny test wszechczasów!

Ale czy poselstwo to rzeczywiście pochodziło od Boga? Żadną miarą. Fakty jednoznacznie temu zaprzeczają. Było to po prostu dzieło omylnego człowieka, sprowadzonego na manowce poprzez gorliwość nie mającą poparcia w wiedzy. Ustalając dokładną datę przyjścia Chrystusa, sprzeciwili się wyraźnym ostrzeżeniom, jakich Jezus udzielił ludziom w kwestii Swego przyjścia: "Ale o owym dniu i godzinie nie wie nikt, ani aniołowie, którzy są w niebie, ani Syn, tylko Ojciec" (Mt 24,36; Mk 13,32); "Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec w swej mocy ustanowił" (Dz.Ap. 1,7).

Wszystko to zostało zlekceważone. Oni twierdzili, że znają czas i dzień. Każdy kto się z nimi nie zgadzał, miał być odrzucony przez Boga i zgubiony. Od tamtego czasu taki sam duch towarzyszy ich ruchowi w większym lub mniejszym stopniu. Spotkało ich to, na co zasłużyli sobie nieposłuszeństwem wobec Słowa Bożego. Doznali gorzkiego zawodu, i musieli znosić drwiny tych, których skazali na zniszczenie za to, że nie zgadzali się z nimi.

Przeczytajmy teraz, jak Bóg potępia takie ludzkie dzieła: "Gdy prorok przepowie coś w imieniu Pana, a słowo jego będzie bez skutku i nie spełni się, znaczy to, że tego Pan do niego nie mówił, lecz w swej pysze powiedział to sam prorok. Nie będziesz się go obawiał" (Pwt 18,22 BT).

Dokładnie coś takiego miało miejsce za sprawą adwentystów w roku 1843, a potem znów rok później. Przemawiali w imieniu Pana, a to się nie spełniło. Tak więc nie trzeba się ich obawiać.

Adwentyści Dnia Siódmego potępiają tych, którzy współcześnie starają się ustalić dokładną datę przyjścia Pana. I tak "Advent Review", z marca 1916 roku, pisze: "Szatan chce nas zwieść i zachęcić do ustanowienia dokładnej daty przyjścia Pana; abyśmy poprzez liczby i statystyki określili, kiedy skończy się poselstwo Ewangelii, i jak szybko spełnią się przepowiednie dotyczące Izraela".

- "Review" potępia dokładnie to, co Miller uczynił w 1844. Nazwane to zostało dziełem szatańskim. Czyim dziełem były wobec tego wydarzenia z lat 1840-44?!

W artykule zatytułowanym "Zdemaskowanie fałszywego proroka", opublikowanym w angielskim wydaniu "Prezent Truth" z 4 lutego 1915 powiadają: "Jeśli jest jakaś wyraźna wskazówka pomocna w zidentyfikowaniu fałszywego proroka, to jest to niebiblijna praktyka ustanawiania dokładnej daty przyjścia Pana".

- Zostało to napisane w celu potępienia "Pastora" C.T. Russell'a, który dokonał obliczenia daty "końca czasów pogan" na rok 1914. Jednak, jeśli rzeczą niewłaściwą było ustalenie takiej daty na 1914 rok, to dlaczego nie było nic złego w ustalaniu takiej daty na rok 1844?! Jeśli działanie takie było niezgodne z Pismem w jednym przypadku, to dlaczego nie w drugim?

Chociaż Adwentyści zaczęli swą działalność od takiego właśnie błędu, nigdy nie zdobyli się na wyznanie tego i potępienie tamtych twierdzeń. Natomiast czynią to w odniesieniu do innych, potępiając ustanawianie dat.

- Odnosząc się do słów Chrystusa z Mt 24,36; Mk 13,32 i Dz.Ap. 1,7 powiadają oni:

"Pomimo tych słów niektórzy od czasu do czasu ustalają daty przyjścia Chrystusa. Takie postępowanie często prowadzi do fanatyzmu, a gdy mija wyznaczony czas, rozczarowanie i skrajny sceptycyzm wkrada się i usidla dusze osób, które to czynią"(Review and Herald, 7 czerwca 1917 roku).

Są to słowa całkowicie prawdziwe. Ale należałoby do nich dodać jedno ważne zdanie. Brzmi ono następująco: "Jednym z najgorszych przykładów ustalania daty, jest sprawa adwentystów i dzień 22. października 1844 roku - wraz ze strasznym fanatyzmem i spustoszeniem, jakie to za sobą pociągnęło".

Jeśli ustalanie dokładnej daty okazało się testem prawdziwości, czy raczej fałszu, takich proroków jak Russell i innych, dlaczego nie miałoby to dotyczyć takich osób, jak William Miller, Samuel Snow, Joseph Bates i E.G. White? Adwentyści Dnia Siódmego nie mogą wciąż potępiać takich praktyk u innych, nie czyniąc tego u siebie samych, ponieważ oni także są winni w tej materii!

W grudniu 1844, zaledwie dwa miesiące po "pomyłce", Ellen Harmon zaczęła miewać "widzenia". O jednym z nich powiada: "Bóg pokazał mi w świętym widzeniu..."

- Poszukiwała adwentystów, lecz nie potrafiła ich znaleźć. Wtedy kazano jej spojrzeć wyżej, i tam, wysoko ponad światem, ujrzała ich na ścieżce wiodącej do miasta. Za nimi lśniło pełne chwały światło. Wizja ta została zaadresowana do wydarzeń sprzed dwóch miesięcy. Osoby potępiające dzieło millerowskie spadały z tej ścieżki w dół, wraz "z całym potępionym światem, odrzuconym przez Boga" ("Słowo do Małego Stadka", str. 14). Ten, kto kwestionował pogląd, że Bóg patronował dziełu ustalania daty przyjścia Jezusa Chrystusa w roku 1844, był potępiony. Dlatego Ellen Harmon pisze: "Gdy kościoły odmawiały przyjęcia poselstwa pierwszego anioła (dzieło Millera), odrzucały w ten sposób światło z nieba i traciły łaskę Bożą" ("Wczesne pisma", str. 101).

Próbując usprawiedliwić pomyłkę w 1843 roku, E.G. White mówi: "Widziałam, że w 1843 obliczenia były prowadzone ręką Boga, i nie można ich było odmienić: liczby były takie, jakich chciał Bóg; Jego ręka zakryła pewien błąd w obliczeniach, tak że tego nie mógł dostrzec nikt, dopóki on nie odjął swojej ręki" ("Wczesne pisma", str. 64).

W ten sposób "prorokini" odpowiedzialność za pomyłkę 1843 roku usiłuje zrzucić na Boga. Czyż nie jest to szalony pomysł? I czyni to tylko po to, by usprawiedliwić i zakryć błędy ludzi, i swoje własne!

To czyniąc, po raz kolejny powiada ona: "Ruch adwentowy 1840-1844 był chwalebną manifestacją mocy Bożej" ("Wielki Bój", t. IV, str. 429).

W ten oto sposób adwentyści, ustami (i piórem) swojej "prorokini", Boga czynią odpowiedzialnym za wszystkie swoje błędy przy ustalaniu daty, zarówno w roku 1843, jak i rok później.

Widzenia tej biednej dziewczyny pojawiły się w ruchu adwentowym w roku 1844. Potem miewała wizje niemal codziennie, lub przynajmniej co tydzień. Na początku adwentyści uznawali je, niemal powszechnie, za zwykłe halucynacje jej własnego umysłu. Tłumaczono je złym stanem jej zdrowa, a także wpływem otoczenia. Nawet niektórzy z jej najlepszych przyjaciół myśleli o nich podobnie. Sama E.G. White w "Słowie do Małego Stadka" (str. 22) opublikowanym w 1847 roku, cytuje słowa jednego z jej przyjaciół, obeznanego z jej przeżyciami. Brat ten, pisze w liście do jednego ze współbraci:

"Nie potrafię uznać wizji sostry White za objawione przez Boga - jak ty i ona o nich myślicie. Jednak nie posądzałbym ani jej, ani ciebie, o jakąkolwiek nieuczciwość. Być może potrafię wyrazić swój pogląd na sprawę bez obrażania nikogo - bez wątpienia będzie to dla dobra twojego i mojego. Jednocześnie przyznaję, że to ja mogę się mylić.

Myślę, że to, co uznajecie za widzenia od Pana, to tylko religijne zamyślenie, w którym jej wyobraźnia bez niczyjej kontroli tworzy wizje wokół tematów, którymi jest głęboko zainteresowana. A kiedy tak bardzo jest zaaferowana swymi przemyśleniami, nie dociera do niej nic ze świata zewnętrznego. Przemyślenia są dwojakie, grzeszne i religijne. Ona ma te drugie... Religia jest jej tematem, a jej przemyślenia dotyczą tej właśnie dziedziny. W każdym z tych przypadków czerpie głównie z wcześniejszych nauk i prowadzonego studium. W żadnym przypadku nie sądzę, by jej widzenia pochodziły od diabła. Starszy Bates powiada, że jego pierwsze wrażenie dotyczące widzeń było takie, iż brały się one z "przewlekłego przemęczenia organizmu" (tamże str. 21).

Stwierdzenia te dokładnie wyrażają świadomą ocenę tzw. widzeń E.G. White, dokonaną przez autora niniejszej książki. Po długoletniej z nią znajomości, z zadowoleniem przyjąłem prawdziwe wyjaśnienie jej domniemanych objawień. Znałem osobiście inne siostry z Kościoła Adwentystów, które miewały wizje podobne widzeń E.G. White. Wszystkie były gorliwymi chrześcijankami, szczerymi poza wszelką wątpliwość; niemniej były one zwiedzione i fanatyczne. Gdy nikt nie okazał zainteresowania ich "widzeniami" - same "widzenia" po jakimś czasie zaniknęły.

Po śmierci E.G. White w roku 1915, jedna z wyznawczyń Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego z Los Angeles w Kalifornii, zaczęła miewać podobne wizje. Pozyskała ona pewną liczbę zwolenników, którzy uznają boskie pochodzenie tych widzeń. Jednak pracownicy Generalnej Konferencji uznali to za mistyfikację. Inna osoba z Kościoła Adwentystów w Waszyngtonie DC, także ma widzenia, i uważa się za następczynię E.G. White.

Sama Ellen White w różnych okresach miała wątpliwości, co do autentyczności swych widzeń. Mówi: "Czasami byłam kuszona, by wątpić w moje własne doświadczenia" ("Wczesne pisma", str. 18). Potem, po kilku latach, po długim doświadczeniu ze swoimi wizjami, mówi: "W nocy obudziłam męża mówiąc, "boję się, że stanę się niewierną"" ("Świadectwa" t. I, str. 597).

- Czy jakikolwiek prorok z kart Biblii, jakikolwiek prawdziwy prorok Boży, mówił podobne rzeczy? Gdyby naprawdę była pewna, że jej widzenia pochodzą od Boga, nie byłoby żadnych obaw, że stanie się niewierna. Wyznanie to ujawnia, że ona sama nie była pewna, czy widzenia pochodziły od Boga. Warto tutaj zauważyć, że zwraca się do swego silniejszego umysłem męża, by pomógł jej pozbyć się tych wątpliwości. Gdyby nie stałe zachęcanie ze strony męża i innych współpracowników, podobnie jak inne kobiety, najprawdopodobniej zarzuciłaby swe wizje. Dodajmy coś, o czym nie mówi się powszechnie: E.G. White przez całe lata cierpiała na pewien rodzaj epilepsji. Choć jest to smutne, taka jest prawda. (Problem ten zostanie omówiony w rozdziale pt. "Filozofia jej widzeń".)

Mając 19 lat, w roku 1846, Ellen Harmon poślubiła Starszego Jamesa White'a. On bardzo zachęcał ją do wytrwania w widzeniach. Tę jej działalność popierał również w tamtym roku Starszy Joseph Bates. Zachęcona w ten sposób, najwyraźniej uwolniła się od swoich wątpliwości. Jej szczerość co do tego błędnego zrozumienia i zwiedzenia, wydaje się oczywista z generalnego wydźwięku jej życia. Uważne studium jej pism wykazuje, że każdego roku stawała się nieco silniejsza w swych twierdzeniach o boskiej inspiracji widzeń, aż w końcu oznajmiła, że wszystkie jej wypowiedzi, nawet listy, są natchnione. (Dalsze wyjaśnienia dotyczące jej wizji, znajdzie czytelnik we wspomnianym powyżej rozdziale.)

Fundamenty pod Kościół Adwentystów zostały położone w 1844 roku. Widzenia E.G. White były do nich dodane tego samego roku. W tym samym czasie dodano świątynię, a potem - w roku 1846 - za sprawą Josepha Batesa (Baptysty Dnia Siódmego - przyp. tł.) dodano jeszcze Sabat.

W ten sposób zaistniały trzy poselstwa. Potem (w 1863 r. - przyp. tł.) pojawiła się słynna reforma zdrowia, a potem ubioru, i jeszcze inne. Wszystkie one w miarę upływu czasu po prostu były dodawane do podstaw z roku 1844. Tamten czas jest więc wyjściowy i ważny dla kształtu i rozwoju społeczności.

Po swoim ślubie, pan i pani White odwiedzili wiernych we wszystkich miejscowościach Nowej Anglii. Były to małe grupy - rozproszone i biedne. Zresztą i White'owie cierpieli w tamtym czasie niedostatek. A choć w roku 1846 nie przywiązywali jeszcze do Sabatu wielkiej wagi, zachęceni przez J. Bates`a, zaczęli go zachowywać. W tym czasie uzgodnili swe poglądy. On przyjął widzenia E.G. White, a ona zaakceptowała jego przestrzeganie Sabatu. Wkrótce przyjęła wszystkie jego koncepcje na temat Sabatu: że stanowi Bożą pieczęć, że stanie się wielkim testem dla Chrześcijaństwa, a także, że należy go przestrzegać od godziny 18.00-18.00 - zamiast od zachodu do zachodu, jak tego naucza Biblia.

Bezpośrednio potem E.G. White odwiedziła niebo, a tam Jezus zabrał ją do Najświętszego, uniósł wieko Arki Przymierza, i pokazał jej kamienne tablice, na których Przykazanie o Sabacie jaśniało blaskiem, ponad wszystkie inne Przykazania ("Wczesne pisma", str. 26).

- W tym miejscu rodzi się pytanie: Dlaczego Jezus nie powiedział jej wówczas, że łamie Sabat, rozpoczynając go każdego tygodnia o niewłaściwej porze?

Ich pierwsze dziecko przyszło na świat w sierpniu 1847 roku. Zajmowali wtedy część domu brata, i wynajmowali meble. W tamtym czasie Starszy James White pracował przy tłuczeniu kamieni na torowisku, a potem zajmował się wycinką drzew, za 50 centów dziennie ("Świadectwa", t. I, str. 82). Z tego wynika, że nie był wówczas osobą wpływową w środowisku adwentowym. Przypomnijmy, że owym czasie widzenia jego żony były jeszcze powszechnie dyskredytowane. W 1848 roku odwiedzili różne miejscowości w Nowej Anglii. Pojechali także do zachodniej części Nowego Jorku, gdzie odwiedzili kilku adwentystów.

Ale w roku 1849 Starszy White zaczął publikować swoje pierwsze czasopismo - "Present Truth". Pewne numery drukowano w jednym miejscu, a inne gdzie indziej. Tak było przez dwa lata.

Potem, w roku 1850, w Paryżu (Maine), wydał pierwszy numer "Review and Herald", gdy zaś w roku 1852 przeprowadzili się do Rochester w stanie Nowy Jork, założył tam małą redakcję. W 1853 dotarli aż do Michigan, gdzie znaleźli rozproszonych braci i siostry. Potem odwiedzili Wisconsin, a dwa lata później przenieśli redakcję do Battle Creek w stanie Michigan. Battle Creek pozostało siedzibą denominacji przez około pięćdziesiąt lat. Stopniowo powstawały tu liczne przedsięwzięcia: wielka drukarnia, Sanatorium, Koledż, Dom Modlitwy, i inne.

Były to czasy największej harmonii i materialnej pomyślności. Były to także dni mojej największej z nimi współpracy, gdyż pomagałem im wznosić i rozwijać wspomniane instytucje.

Niestety, wkrótce pojawiły się poważne różnice zdań, problemy i zatargi, w wyniku których dr Kellogg i E.G. White musieli się rozstać. On zabrał Sanatorium, a potem odłączył się od denominacji. Potem, w roku 1903 siedzibę Kościoła przeniesiono do Waszyngtonu DC.

Po osiedleniu się w Battle Creek, E.G. White przez kolejne 25 lat podróżowała po wielu stanach - od Maine po Kalifornię, pracując z pomocą męża albo innych osób. Jej wpływ na wyznawców utrwalił się; i zajmowała szczytową pozycję w Kościele. Wtedy już nikt nie mógł bezkarnie kwestionować jej autorytetu i inspiracji. Wskutek tego prawie każdego roku, wielu mniej lub bardziej znaczących ludzi, z powodu niewiary w jej "świadectwa", musiało się wycofać z działalności w Kościele. Jednak ogromna większość pozostawała wobec niej lojalna.

W sierpniu 1881 roku zmarł jej mąż. Paradoksalnie, ale jego śmierć była dla niej prawdziwym błogosławieństwem. Bo od jakiegoś czasu wzajemna współpraca małżonków zaczęła się psuć, i James White utracił wpływ na bieg spraw w Kościele, na rzecz innych osób, zajmujących wysokie stanowiska. Teraz to oni mieli wpływ na E.G. White. To go martwiło. Szukając dróg wyjścia z sytuacji próbował mnie nakłonić, bym położył kres ich wpływowi na jej życie. Napisał mi, byśmy obaj pojechali na spotkanie Komitetu Generalnej Konferencji, i usunęli tamtych ze stanowisk, udaremniając ich wpływ na jego żonę. Oto jego list wysłany do mnie na dwa miesiące przed śmiercią:

"Battle Creek, 24 maja (1881)

Bracie Canright, The Review opowie Ci o naszych planach. Będziemy zależni od Twojej pomocy [...] Mamy nadzieję, że przyłączysz się do naszej pracy. Zostaną poczynione starania by sprowadzić Cię do Wisconsin [...] Mam nadzieję, że uda nam się pokonać trudności i będziemy pracować w jedności [...]. Starsi Butler i Haskell mają na nią wpływ, ale mam nadzieję, że się to skończy. To ją niemal zrujnowało. Osoby te nie mogą być wspierane przez naszych ludzi w realizacji ich celów, tak jak to czynili dotychczas [...] Czas na zmiany na stanowiskach w Generalnej Konferencji. Wierzę, że jeśli mamy prawdę i jesteśmy wierni, Pan będzie zadowolony, że my dwaj wejdziemy w skład tej rady.

James White"

Mniej więcej w tym samym czasie James White powiedział podobno Starszemu Butler'owi: "Ty i Haskell omotaliście umysł mojej żony, ale mam zamiar udać się do domu i uwolnić ją z tej sieci".

Kiedyś, gdy byliśmy sami, wdał się w szczegóły planów wspomnianych w liście. Jednak 6 sierpnia nagle zmarł. Jego słowa dowodzą, że wiedział pod czyim wpływem znalazła się jego żona, gdy chodzi o widzenia. Któż zresztą mógł to lepiej ocenić, niż on sam? Wszak przez całe życie to on inspirował ją w tej sprawie. Teraz zaś, widząc, że ci dwaj mężczyźni, którzy byli wobec niego w opozycji, mają na nią duży wpływ, obawiał się skutków. Dlatego ponaglał mnie do stworzenia silnego zespołu, by w ten sposób odgrodzić ich od niej.

Tak miały się sprawy w momencie jego śmierci. Kilka dni później Starszy Butler powiedział mi, że śmierć Starszego White była błogosławieństwem dla Kościoła, gdyż uchroniła go od podziału. Wskutek tego, pozycja Butler'a jako silnego przywódcy, pozostała niezagrożona przez następnych kilka lat. W końcu jednak on i E.G. White poróżnili się, a Butler po odejściu na emeryturę osiadł na małej farmie na Florydzie.

Starszy White nie był oczytanym człowiekiem, nie studiował książek, i nie był teologiem. Nie znał też greki, hebrajskiego ani łaciny. Czytał jedynie powszechną wersję angielskiego przekładu Biblii (Biblię Króla Jakuba - uw. tł.), i tylko rzadko korzystał z innych przekładów. Był natomiast człowiekiem interesu, i tutaj wykazał się dużymi umiejętnościami. Był też urodzonym przywódcą.

Zajmował się głównie planowaniem, budową i organizacją licznych przedsięwzięć, takich, jak budowa wydawnictw, sanatorium, koledżu, organizowaniem zjazdów krajowych i generalnych, oraz ogólnie sprawami finansowymi Kościoła. Na tym polu odniósł wiele sukcesów.

Natomiast jego osiągnięcia literackie były doprawdy mierne. W porównaniu z wielkimi reformatorami, takimi jak Luter, Melanchton, Wesley i inni, był kompletnym nieudacznikiem. Uczęszczał do szkoły średniej jedynie przez 29 tygodni, i wyszkolił się na tyle, by uczyć w wiejskiej szkole. Chociaż był wydawcą i redaktorem przez 30 lat, nie pozostawił po sobie żadnego komentarza, żadnej pracy krytycznej, ani książki na tematy doktrynalne.

Napisał dwie pozycje: "Szkice z życia" - była to krótka historia życia jego i jego żony, a także "Życie Millera", prawie w całości zaczerpniętą od innego autora. Jego wiedza brała się z obserwacji, a także z dyskusji, jakie prowadził z przodującymi studentami. Przy wszystkich kwestiach doktrynalnych, które wymagały głębszego studium, prosił o pomoc tych studentów, a następnie korzystał z rezultatów ich pracy.

Tak naprawdę, to ani on, ani żona nie byli autorami jakiejkolwiek doktryny utrzymywanej przez Adwentystów Dnia Siódmego.

- Doktrynę o drugim przyjściu Jezusa przejęli od Millera, podobnie jak wszystkie daty prorocze, i popierającą je argumentację.

- Sabat przejęli od J. Bates'a; wraz z jego niebiblijnym czasem rozpoczęcia i zakończenia święta od godz. 18.00-18.00. (Dopiero później poszli za J.N. Andrews'em, przestrzegając Sabat od zachodu słońca w piątek, do zachodu słońca w sobotę.)

- Teoria niebieskiej świątyni pochodziła od Starszego O.R.L. Crosier'a (który zresztą później ją odrzucił).

- Także od Andrews'a przyjęli teorię Trójanielskiego Poselstwa i "dwurożnej bestii" z Obj r. 13, jako odnoszącej się do Stanów Zjednoczonych.

- Sen umarłych pochodził od Adwentystów Dnia Pierwszego, z którymi wkrótce się poróżnili i pozostawali w gorzkich konfliktach.

Od autora niniejszej książki wzięli trzy, kluczowe dla ich sukcesu finansowego kwestie.

We wczesnych latach pracy Starszy White utworzył tzw. "Systematyczną Dobroczynność". Każdego członka Kościoła poproszono o złożenie deklaracji majątkowej, i płacenie określonej składki, której wysokość ustalano według wartości posiadanego majątku. Wszystkich poproszono także o deklarowanie na początku każdego roku wysokości cotygodniowego daru, niezależnie czy ktoś czerpał ze swojego majątku zyski, czy też nie. Nie był to jednak szczęśliwy pomysł. Przecież nikt z rocznym wyprzedzeniem nie potrafi określić wysokości dochodów, ani nawet tego, czy pożyje tak długo.

Ale plan ten był zdecydowanie popierany przez E.G. White. W pierwszym tomie jej "Świadectw dla Zboru" można przeczytać: "Plan Systematycznej Dobroczynności jest miły Bogu (...) Bóg prowadzi swój lud w planie Systematycznej Dobroczynności" (str. 190,191); "Systematyczna Dobroczynność może wydawać się wam zbędna, jeśli przeoczycie fakt, iż plan ten pochodzi od Boga, którego mądrość jest nieomylna. Jest to plan, polecony przez Niego" (str. 545).

Tak więc Bóg zalecił ten plan!

- A skoro tak, to powinien był zadziałać. Tymczasem cała idea upadła. Przyznali się do tego w "Lake Union Herald" z 24 lutego 1915 roku w słowach: "Przedsięwzięcie nazwano "Systematyczna Dobroczynność", ale metoda ta nie przyniosła zadowalających rezultatów, i po dwuletnich próbach (na przestrzeni piętnastu lat), zaniechano jej. Zamiast tego przyjęto zasadę indywidualnej dziesięciny".

Tak się stało, i to właśnie ja dokonałem tej zmiany.

Zimą 1875-76 Starszy White poprosił mnie o odwiedzenie zborów w Michigan i pomoc w uporządkowaniu ich spraw finansowych, które stały bardzo źle. Zastałem ich bardzo zniechęconych, i nie nadążających za składanymi deklaracjami. Mieli już dość Planu Systematycznej Dobroczynności. Po zbadaniu sprawy, zaleciłem odstąpienie od tego planu, i przyjęcie przez zbory zasady indywidualnej dziesięciny. Od tamtego czasu jest to zasadą praktykowaną przez cały Kościół. Członkowie Kościoła w Michigan byli zadowoleni ze zmiany, a ich finanse wkrótce znacznie się polepszyły. Stamtąd pojechałem do Battle Creek, i przedstawiłem Starszemu White ten nowy plan. Chętnie go przyjął i zmianę tę ogłoszono w całym Kościele.

Czy ten drugi plan również został polecony przez Boga? I czy był On z niego zadowolony? A także, czy polecił E.G. White tak powiedzieć?

Nie, wymyśliłem to ja, o zmianach zdecydował jej mąż, a ona to poparła. I to wszystko. Potem zdecydowanie broniła dziesięciny, propagując także organizacyjne rozwiązania, które wprowadziłem. - Ale czyż mój plan był lepszy od Pańskiego?

Jest to próbka tego, jak E.G. White popierała sprawy wymyślone przez innych, jednak sama nie miała co do nich żadnego objawienia, choć wielokrotnie twierdziła, że jest inaczej.

W tym samym czasie stwierdziłem, że zbory zaniedbują Wieczerzę Pańską, czasami nie obchodząc Pamiątki przez kilka lat. Nie było też regularnych zebrań zborowych. Dlatego wszystkie zbory, które odwiedzałem w tamtych latach, nakłaniałem do sporządzenia planu regularnych, kwartalnych zebrań zborowych, dla omówienia wszystkich spraw związanych z funkcjonowaniem zboru. To również zostało wdrożone, i od tamtego czasu Kościół trwa przy tej praktyce.

Aż do 1877 roku w Sabat nie zbierano w zborach pieniędzy na żaden cel. Zbieranie pieniędzy w Sabat uznawano za świętokradztwo. Będąc w Danvers, w stanie Massachusetts, odstąpiłem od tego zwyczaju, i dokonałem pierwszej kolekty w Sabat 18 sierpnia 1877 roku. Wszystko poszło dobrze. Pojechałem wtedy do Battle Creek, i przedłożyłem tę sprawę Starszemu White i jego żonie. Chętnie zaaprobowali tę zmianę. Zostało to powszechnie wdrożone przez Kościół, i przyniosło setki tysięcy dolarów dla kasy kościelnej.

- To kolejna ilustracja tego, jak E.G. White po prostu przyjmowała i popierała sprawy zbadane przez innych. Słusznie zatem "Review and Herald" z 7 września 1916 powiada: "Fragmenty te pokazują wyraźnie, że to pośrednictwo (E.G. White - uw. aut.) bardzo pomaga utwierdzić wierzących w słuszności wniosków, do których doszli w badaniu Pisma".

Dokładnie tak. E.G. White po prostu naśladowała i "potwierdzała" to, co inni zbadali i spraktykowali. I w zasadzie było to wszystko, co czyniła.

W "Lake Union Herald" z 1 listopada 1916 znajdziemy na to kolejny wyraźny dowód.

Mowa tu o pewnym bracie (Wayne), który od dziesięciu lat opracowywał i udoskonalał plan zdobycia funduszy misyjnych poprzez sprzedaż gazet pt. "Zbiór Plonów". Pomysł zaowocował wielkim sukcesem. Jest to obecnie jeden z uznanych sposobów zdobywania pieniędzy. Po zapoznaniu się z pomysłem tego brata, E.G. White zaczęła go popierać. "Lake Union Herald" powiada: "Krótko po wprowadzeniu planu w życie, siostra White napisała bratu Wayne o świetle, jakie otrzymała od Boga wobec tego planu; w pełni go popierała, jako będący w harmonii z Bożym zamysłem".

Po raz kolejny ta sama stara historia. Ktoś wymyśla udany plan, a potem E.G. White ma "objawienie" dotyczące tego planu. U niej Pan zawsze spóźnia się ze swymi instrukcjami!

Od lat zdecydowanie najważniejszą częścią pracy adwentystów jest wydawanie książek i publikacji. Jednak nie zawsze tak było; czyniono niewiele starań, aby je wydawać masowo.

Coś ważnego dla tej sprawy stało się w roku 1907. W "Świadectwach" t. IX, str. 65 E.G. White powiada: "W nocy 2 marca 1907 roku objawiono mi wiele rzeczy dotyczących wartości naszych publikacji".

Co było inspiracją tego objawienia?

Na tej samej stronie E.G. White mówi: "Po południu 2 marca radziłam się brata i siostry S.N. Haskell", a dalej, na dwóch stronicach opowiada o przemyśleniach Haskell'a na ten temat i jego planach poprowadzenia tej pracy. - I znów zadziałał znany mechanizm: Haskell wypełnił jej głowę swymi ideami i planami, a kolejnej nocy E.G. White nie potrafi zasnąć i ma "objawienie", popierające zdecydowanie plany Haskell'a. - Tak jest zawsze, od początku do końca!

Oto, dlaczego jej objawienia stały się takim dobrodziejstwem dla Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. I mają rację, gdy twierdzą, że nie dali by sobie rady bez jej "świadectw". To oczywiste, bo role były świetnie rozpisane: Najpierw liderzy przygotowywali idee i plany, a potem pojawiała się ona ze swymi "boskimi objawieniami", popierającymi kolejno wszystkie te pomysły. Każdemu udzielała "boskiego" poparcia... Nie potrafię podać nawet jednego przypadku, który nie polegałby na takim właśnie schemacie.

Proszę spojrzeć na ich Tract i Towarzystwo Misyjne. Rozpoczął Starszy Haskell, a E.G. White podjęła to i poparła. Kiedy dr Kellogg zdecydowanie opowiedział się za misyjną służbą medyczną, E.G. White udzieliła tej sprawie silnego poparcia. - Tak było w każdej sprawie. Przykłady te dowodzą, że w swoich "świadectwach" była ona prowadzona - jednak nie przez Boga, ale przez ludzi. Obecnie liderzy odwracają to do góry nogami i powiadają, że we wszystkich swoich poczynaniach była prowadzona przez Boga, co jest zupełnie nieprawdziwe. Czynią tak, by wywyższyć jej "świadectwa", a potem używać je do przeprowadzenia swoich planów.

Nigdy w historii, od Adama aż do czasów obecnych

- Bóg nie wybrał niewykształconego mężczyzny czy niewiasty jako lidera, w czasach kryzysu czy reformacji Kościoła.

- "Mojżesza wykształcono we wszystkich naukach egipskich, i potężny był w słowie i czynie" (DzAp 7,22 BT).

- "Ten to Ezdrasz wyszedł z Babilonu; a był on uczonym, biegłym w Prawie Mojżeszowym, które nadał Pan, Bóg izraelski. A ponieważ ręka Pana, Boga jego, nad nim czuwała, spełnił mu król wszelkie jego życzenia" (Ezd 7,6 BT). Był zaufanym przyjacielem króla.

- Nehemiasz był podczaszym króla, i piastował wysoką pozycję.

- Do Pawła Agryppa powiedział: "... wielka nauka doprowadza cię do utraty rozsądku"(Dz. Ap. 26,24). Kościół chrześcijański więcej zawdzięcza Pawłowi, niż wszystkim apostołom razem wziętym. Był on wielkim, wykształconym przywódcą Kościoła, który wtedy wciąż jeszcze był w powijakach.

- Podczas wielkiej Reformacji u zarania protestantyzmu, wszyscy reformatorzy należeli do największych uczonych swej epoki, byli ludźmi o wielkim wpływie na możnych, na władców i na lud. Takimi byli: Luter, Melanchton, Erazm, Zwingli, Knox i wielu innych.

- John Wesley był wielkim angielskim reformatorem, ojcem metodyzmu, pochodził z rodziny królewskiej, kształcił się w Oxfordzie, najsławniejszej siedzibie nauki w świecie angielskim. Był człowiekiem o ogromnych wpływach, i płodnym uczonym. Jego dzieła obejmują siedem woluminów, a oprócz tego liczne hymny, "Notatki na temat Nowego Testamentu", itd.

E.G. White nie posiadała żadnej z cech wielkich reformatorów. Z łatwością można udowodnić, że jej książki w znacznej mierze są plagiatem innych autorów, a ostateczny szlif nadawali im jej sekretarze. (Proszę odnieść się do rozdziału związanego z plagiatem.) Nigdy nie miała najmniejszego wpływu na panujących czy na ogół społeczeństwa, tak jak to było w przypadku innych reformatorów, od Mojżesza po Wesley'a. Wpoiła swoim ludziom ducha tak intensywnego sekciarstwa, i wrogości wobec innych Kościołów, że zarówno na polu spraw wewnętrznych Kościoła, jak i misji adwentystów, uznaje się to za przeszkodę dla dzieła chrześcijańskiego. Siedemdziesiąt lat jej działalności w Kościele stało się testem jej osobowości i służby. Obecnie świat chrześcijański uznaje E.G. White za fałszywego nauczyciela. Tak oceniają ją najbardziej inteligentni, poświęceni i gorliwi chrześcijanie naszego pokolenia. Pan Moody, gorliwy obrońca doktryny powtórnego przyjścia Chrystusa, potępił cały ich ruch. Musiały zaistnieć ku temu poważne powody.

Rok 1846 oznaczał punkt zwrotny w jej życiu. 30 sierpnia tamtego roku poślubiła Starszego Jamesa White, który był adwentystą roku 1844. Był od niej o sześć lat starszy, silny i zdrowy, a także lepiej wykształcony. Ona była słabą, chorowitą dziewczyną w wieku zaledwie 19 lat, i absolutnie bez grosza. Późniejsze lata udowodnią, że Starszy White był bystrym, wybiegającym w przyszłość człowiekiem biznesu, o silnej, dominującej osobowości, urodzonym przywódcą. W pracy zatytułowanej "Widzenie E.G. White" (str. 25. 26) E.P. Woodward, z Portland w stanie Maine, dokonuje następującej oceny małżeństwa White'ów:

"Spójrzcie na tę wrażliwą, krańcowo religijną dziewczynę. Jej system nerwowy jest osłabiony i wstrząśnięty wydarzeniami z dzieciństwa. Właśnie przechodzi swoją wielką psychologiczną zmianę w życiu; zostaje skonfrontowana z dominującą osobowością swego męża - i to w czasach przesiąkniętych niezdrową, religijną ekscytacją, gdzie sprawę pogarsza jeszcze gorzkie i beznadziejne rozczarowane, przez które przeszła".

Jaki wpływ ta silna, władcza osobowość mogła mieć na tę kruchą dziewczynę, nietrudno zauważyć. Także w późniejszych latach, trzeba było być w tej rodzinie choćby przez krótki czas, by zauważyć, że jego wola decydowała o wszystkim, i że ona nieustannie musiała się do niej naginać. Często słyszałem, jak mówił do niej szorstkim tonem, podczas gdy ona nawet się nie broniła.

Starszy J.N. Andrews opowiadał mi, że kiedyś siedział obok E.G. White, gdy czytała łagodne świadectwo, czyniące wyrzuty jej mężowi. W jakimś momencie on powiedział: "Ellen, podaj mi to", a gdy posłuchała, wrzucił to świadectwo do ognia!

Jednakże Starszy White łatwo zauważył, jak bardzo przyda się mu takie "boskie poparcie" w realizacji jego planów. Z tego powodu od samego początku zdecydowanie podtrzymywał i popierał jej wizje. Nigdy nie tolerował u innych głośnego wyrażania wątpliwości co do ich autentyczności, ale sam nie miał dla nich zbytniego szacunku, zwłaszcza jeśli w czymś go ganiły. W pierwszej publikacji, jaką wydał - "Słowo do Małego Stadka" (1847) - na str. 13 optował za widzeniami mającymi przyjść w dniach ostatecznych. Dlatego już od pierwszego widzenia E.G. White mogła liczyć na wpływ i zachętę swojego męża, dzięki którym mogła uwierzyć w ich boskie pochodzenie. To pomogło jej wzmocnić, jej osobistą, chwiejną wiarę.

W tym samym roku (1846), jej widzenia poparł Starszy Bates. Wtedy był on już człowiekiem o wiele bardziej wpływowym niż Starszy White i jego żona. Był to marzyciel - wizjoner, ufający w sny i widzenia. Mówi on: "Prosiłem o sen, wizję, lub jakikolwiek inny sposób pouczenia mnie, zgodny z Jego wolą. Następną rzeczą, o ile dobrze pamiętam, był następujący sen..." ("Przeszłe i teraźniejsze doświadczenia", str. 75; wyd. 1848 r.). Nic zatem dziwnego, że sam będąc wizjonerem, chętnie popierał widzenia E.G. White, i wzmacniał jej wpływ.

W tamtym okresie Starszy Bates naciskał na E.G. White i jej męża w sprawie konieczności zachowywania Sabatu. Chociaż najpierw nie przywiązywali do tego żadnej wagi, to w końcu przyjęli tę naukę.

Przy różnych okazjach można się przekonać, że "świadectwa" E.G. White - zgodnie z życzeniem oficjeli ruchu adwentowego - wychodziły naprzeciw każdej ich potrzebie.

W 1867 roku w Battle Creek, w stanie Michigan, zaplanowano budowę pierwszego Instytutu Reformy Zdrowia (Sanatorium). Starszy White był wtedy chory i przebywał daleko od domu. Pracę tę prowadził więc Starszy Loughborough, a inni mu pomagali. Potrzebne były pieniądze. Jak zwykle udali się do E.G. White i poprosili o "świadectwo", zachęcające współwierzących do ofiarności w tej sprawie. Zamówienie zostało wykonane. Oto kilka linijek z tego "poselstwa":

"Oto ukazano mi dzieło godne zaangażowania przez Boży lud" [...] "Nasi ludzie powinni mieć swoją własną instytucję" [...] "Szczególnie ci, którzy mają środki, gotowe do zainwestowania w to przedsięwzięcie" ("Świadectwa dla Zboru", t. I, str. 492, 494).

W kilkustronicowym "świadectwie" zachęca i ponagla braterstwo do przekazywania pieniędzy na budowę tego obiektu, i raz po raz powtarza: "Ukazano mi" - co przecież wyraźnie sugeruje objawienie od Boga, choć w rzeczywistości była to zwykła ludzka manipulacja!

Ale pieniądze napływały. Sam przekazałem $ 25, za które otrzymałem pokwitowanie.

Rozpoczęto budowę i wzniesiono już pierwszą kondygnację gdy powrócił Starszy White. Był zły, ponieważ nie był to jego plan i jego zarządzenie. Wszystko musiało zostać rozebrane - co do kamienia! Potem znowu zabrał się za budowę, ze stratą 11 tysięcy dolarów - Pańskich dolarów!

E.G. White była w tarapatach. Mąż zażądał kolejnego świadectwa unieważniającego poprzednie. Musiała się pokornie na to zgodzić. Oto jej wyznanie:

"To, co pojawiło się w Świadectwie nr. 11, dotyczącym Instytutu Zdrowia, nie powinno zostać objawione, dopóki nie byłam w stanie opisać wszystkiego, co dotyczy tego przedsięwzięcia.[...] Oni (oficjele w Battle Creek) napisali do mnie, że wpływ mojego świadectwa dotyczącego Instytutu był natychmiast potrzebny by poruszyć serca braterstwa w tym temacie. W tych okolicznościach ustąpiłam ze swym sądem dla ich dobra, i napisałam to, co pojawiło się w Świadectwie nr. 11 dotyczącym Instytutu... W ten sposób popełniłam błąd" ("Świadectwa dla Zboru, t. V, str. 563).

Sprawa ta po raz kolejny dowodzi, że E.G. White była pod silnym wpływem ludzi zajmujących wysokie stanowiska w Kościele. Najwyraźniej oni nią manipulowali, domagając się "świadectw" potwierdzonych "widzeniami" w sprawach, na których im zależało. Tutaj najpierw poprosili ją o "świadectwo" w sprawie zbiórki pieniędzy - i ona to zrobiła. Potem - na żądanie męża - pisze kolejne "świadectwo", przyznając, że pierwsze było niewłaściwe.

- Czy to Pan dał jej to "świadectwo"? Czy to On postąpił niewłaściwie? I w jaki sposób "zobaczyła" to, co zostało jej "ukazane"?

Przy tej okazji szczególnie drastycznie ujawnił się kontrolujący ją wpływ męża. Ona sama jedynie dopasowywała się do jego pragnienia władzy nad wszystkim.

Odnosząc się do tamtych wydarzeń, w swej wypowiedzi na spotkaniu Komitetu przesłuchującego, dr Kellog powiedział: "Była to haniebna rzecz, zburzenie całego dzieła tylko dlatego, że wcześniej nie skonsultowano tego z Jamesem White". Zapomniał dodać, że poprzez swoje "świadectwa" E.G. White to wszystko usankcjonowała.

Po śmierci męża w 1881 roku, E.G. White ciężko pracowała w Europie w towarzystwie kilku mężczyzn na czołowych stanowiskach. Odwiedziła Anglię, Niemcy, Francję, Szwajcarię, Włochy i Holandię, chociaż ich praca dopiero się tam zaczynała. Jej wpływ poprzez udzielanie "boskiego" upoważnienia czy zgody na pracę, stał się motywacją do gorliwej służby. Pozostała tam przez dwa lata.

Po powrocie do Ameryki oddała się swej zwykłej pracy aż do roku 1891, a potem udała się do Australii, gdzie pozostała przez dziewięć lat, odwiedzając różne kolonie, zachęcając i tchnąc zapał w tamtejszych pracowników.

Będąc w Australii wiele pisała. Również tam jej "boski autorytet" oddał nieocenione usługi w popieraniu licznych planów i przedsięwzięć, które realizowali przywódcy Kościoła.

W 1900 roku, mając już 73 lata, powróciła do Stanów Zjednoczonych, wciąż jeszcze pełna wigoru. W roku 1901 wybrała się w podróż po stanach południowych, odwiedzając miejsca, gdzie praca dopiero się zaczynała. Tamtego roku uczestniczyła w posiedzeniu Generalnej Konferencji.

Mniej więcej w tym samym czasie doszło do poważnego zamieszania, w wyniku którego praca w siedzibie Kościoła w Battle Creek została wstrzymana. To właśnie tam ulokowane były najważniejsze instytucje Kościoła. Dr Kellogg, szef Sanatorium, był wpływowym człowiekiem, posiadającym wielu przyjaciół, a E.G. White próbowała nim rządzić tak, jak wtedy rządziła wielu innymi osobami. Jednak on okazał się dla niej zbyt silny, co rozsierdziło ją do tego stopnia, że mówiąc o nim, nie była w stanie kontrolować własnych słów. W rezultacie tego personel Sanatorium, i duża liczba wpływowych osób, opuścili wyznanie adwentystów. Wtedy to E.G. White zażądała, aby siedzibę Kościoła przenieść z tego buntowniczego miasta.

W 1902 roku Sanatorium i ich wielkie wydawnictwo w Battle Creek spłonęło, nie wiadomo czy w wyniku wypadku, zrządzenia Opatrzności, czy z jakiejś innej przyczyny. Najpierw E.G. White uznała te pożary za tajemnicze, i zabroniła komukolwiek wyjaśniać ich przyczyny. W "świadectwie" z 20 lutego 1902 roku, wkrótce po pożarze Sanatorium, powiedziała: "Niech nikt nie próbuje powiedzieć dlaczego to nieszczęście się zdarzyło [...] niech nikt nie próbuje wyjaśnić tego tajemniczego zrządzenia". Jednak rok później, określiła te pożary mianem "sądów", i zganiła braterstwo za to, że nie starali się dojść ich znaczenia. Powiedziała: "W tym nieszczęściu, jakie spadło na instytucje w Battle Creek, zostaliśmy napomniani przez Boga. Nie przechodźmy obok tego obojętnie, nie starając się nawet wyjaśnić znaczenia" [...] "Bóg nie pozwoliłby tym budynkom spłonąć bez powodu. Czy staracie się przejść obok tego boskiego zrządzenia, nie starając się dojść jego znaczenia? Bóg chce, byśmy zbadali tę sprawę" ("Szczególne Świadectwa", Seria B, Nr 6, str. 6. 11. 33).

W 1905 roku trzęsienie ziemi zniszczyło ich drugie co wielkości wydawnictwo w Mountain View w Kalifornii. Wzniesiono nowy budynek, 55 mil na południe od San Francisco, ale następnego roku również on spłonął. W tym pożarze sama E.G. White poniosła najcięższą osobistą stratę. Ilustracje zamówione w Nowym Jorku, mające znaleźć się w nowym wydaniu niektórych jej największych książek, zostały nieopatrznie pozostawione poza podziemną częścią budynku i uległy całkowitemu zniszczeniu. Po tym E.G. White nie miała już zbyt wiele do powiedzenia o pożarach będących "sądami" Bożymi. Tym razem piorun uderzył zbyt blisko!

24 kwietnia 1911 roku, ich wydawnictwo w nowej siedzibie w Waszyngtonie D.C. poniosło w pożarze straty w wysokości 28 tysięcy dolarów. Gdziekolwiek się nie udali, pożar zawsze im towarzyszył.

Po odbudowie Sanatorium w Battle Creek, wspierani przez E.G. White liderzy adwentowi, próbowali osłabić wpływ dr Kellogg'a na tę instytucję, i oddać ją ponownie pod kontrolę Kościoła. E.G. White powiedziała wtedy: "Nasi bracia prowadzący, ludzie na czołowych stanowiskach, powinni zbadać stan Sanatorium w Battle Creek, by zobaczyć czy Niebieski Bóg może przejąć nad nim kontrolę" ("Świadectwa", seria B, nr 6, str. 33).

Wsparci jej "świadectwami" oficjele, rozpoczęli zdecydowaną kampanię mającą na celu zniszczenie dr Kellogg'a. Na spotkaniu Rady, Starszy Daniels, prezydent ich Generalnej Konferencji, powiedział: "Dr Kallogg posiada władczą osobowość, którą trzeba złamać!"

Mimo wszystko jednak, bracia prowadzący ostatecznie zdecydowali, że Bóg "nie może przejąć takiej kontroli", w następstwie czego pomysł zarzucono. Wzburzona E.G. White przepowiedziała temu "przeklętemu" miastu kolejne sądy Boże - z których żaden nie nadszedł.

Wydarzenia te objawiają ducha, który napełniał tych starszych i samą E.G. White. - Jeśli nie mogli rządzić, to byli gotowi zmiażdżyć ludzi, złamać ich wolę, i sprowadzić na nich sąd Boży. Jednak w tym przypadku ich wysiłki zawiodły. Po prostu utracili Dr Kellogg'a, ich najzdolniejszego i wybitnego lekarza, a także największe i najlepiej wyposażone sanatorium, które powstało dzięki jego geniuszowi i niestrudzonym wysiłkom.

Przez kilka kolejnych lat E.G. White przebywała głównie w Kalifornii, odwiedzając miejsca pracy w różnych okolicach. Wiele czasu poświęcała też na pisanie. W 1905 roku była obecna na posiedzeniu Generalnej Konferencji w Waszyngtonie D.C. Potem znów wróciła do Kalifornii.

Tutaj napisała następujące słowa: "Podczas pobytu w Loma Linda w Kalifornii 16 kwietnia 1906 roku, przedstawiono mi najpiękniejszą wizję" ("Szkice z życia E.G. White", str. 407, wyd. 1915).

- W wizji stała na zaszczytnym miejscu, z aniołem u jej boku. Widziała upadek wielkich gmachów, straszne zniszczenie, słyszała krzyki umierających. "Aniołowie Boży dokonywali dzieła zniszczenia" - powiedziała. Dwa dni później (18 kwietnia), San Francisco nawiedziło wielkie trzęsienie ziemi. Dokładnie tak, jak to widziała!

- Kiedy jednak doniosła o swym wielkim "widzeniu"? Niestety, dopiero po upadku miasta! Na stronie 409 tej samej książki, powiada ona: "wiele dni zabrało mi opisania tego, co widziałam w czasie tamtych dwóch nocy". Proszę zauważyć: to, co objawił jej anioł, powiedziała dopiero po samym wydarzeniu. Dlaczego anioł nie powiedział jakie to miasto i jaki czas? Dlaczego nie powiedziała o tym następnego dnia? Najwyraźniej to "widzenie nocne" przyszło po namyśle, gdy już bezpiecznie można było o nim powiedzieć. Jednak jej zwolennicy "kupili" to! Po pomyłkach pierwszych kilku lat była ostrożna co do wymieniania dat czy nazw przed wydarzeniem!

Ale tamten kataklizm, uderzając tak blisko, przeraził ją. Bezpośrednio po nim napisała: "Wychodźcie z miast, wychodźcie z miast, to właśnie Pan dał mi to widzenie" (s. 409).

W 1909 roku E.G. White po raz kolejny odwiedziła Waszyngton, gdzie znów aktywnie uczestniczyła w posiedzeniu Generalnej Konferencji, choć miała już wtedy 81 lat. Po powrocie do Kalifornii odwiedzała spotkania w różnych miejscach, przemawiając, jak zwykle to czyniła. Potem jednak jej siły zaczęły się wyczerpywać.

W ciągu pozostałych sześciu lat jej życia była zbyt słaba by podróżować. Tak więc spędzała czas pisząc książki z pomocą innych osób. Wiadomo, że przez wiele lat ogromne porcje materiału dla jej ważniejszych książek były gromadzone, segregowane i pisane nie przez E.G. White, lecz przez jej asystentów i sekretarzy. Ona po prostu tego doglądała. Przyznaje to jej biograf, gdy powiada: "Znajdywała czas na doglądanie zrewidowanego wydania "Szkice z życia Pawła" ("Szkice z życia E.G. White", str. 434). Książki te w głównej mierze te były rezultatem pracy innych osób, których pracę ona tylko "nadzorowała". Rodzi się pytanie: Czy owi pomocnicy także byli pod "boskim natchnieniem"? Książki te wierni uważają obecnie za nieomylne - dla nich wszystkie one są natchnione przez Boga!

Co więcej, jej najbliższe otoczenie, także bliscy krewni informują, że w ostatnich latach życia, właśnie wtedy gdy powstawały te ważne księgi, E.G. White często nie poznawała najbliższych przyjaciół, a także niektórych pracowników, którzy pojawiali się tam prawie codziennie! Gdy próbowała przemawiać w swym rodzinnym zborze, powtarzała się stale i stale, aż w końcu trzeba było jej przerywać. Daremnie by jednak szukać śladów tego w jej pracach, przygotowywanych w tamtym czasie. Wyjaśnienie jest proste, ponieważ - jak to było także w przypadku większości jej wcześniejszych dzieł - to nie ona wykonywała tę pracę, lecz inni! O ile jednak w okresie wcześniejszym jej "nadzór" na pewno wiele ważył, to w okresie końcowym, jeśli w ogóle miał miejsce, był zaledwie symboliczny.

W końcu doznała fatalnego wypadku - w dniu 13 lutego 1915 roku upadła w swoim własnym domu, co skończyło się jej śmiercią w dniu 16 lipca tego samego roku, w wieku niespełna 88 lat.

Od momentu jej śmierci liderzy wywyższają ją, i jej "świadectwa", nadając im wyższą rangę niż przedtem. Ponaglają wszystkich członków Kościoła do zakupu kompletnego zbioru jej dzieł. Na ostatniej stronie kwartalników ich "Szkoły Sobotniej" na 1915 rok piszą: "Kompletne pisma E.G. White można nabyć za cenę będącą w zasięgu praktycznie każdej rodziny". Tak więc najmniejsza cena za książki oprawione w płótno wynosi 18 dolarów, a w skórze 26 dolarów - co wiele razy przewyższa cenę solidnej Biblii oprawionej w koźlą skórę.

A jaki - ujmując rzecz zasadniczo - był efekt jej "świadectw"?

- Napawały jej zwolenników duchem szpiegowania, znajdywania cudzych błędów, krytykowania i wzajemnego osądzania. U prawie wszystkich członków Kościoła zrodziło to także ducha krótkowzroczności, zajadłości i wrogości wobec innych Kościołów, co nie pozwala im współpracować z innymi chrześcijanami w jakiejkolwiek pracy ewangelizacyjnej. Rzeczywiście, używają wszelkich możliwych środków, by odseparować się od wszystkich. Dla nich wszystkie inne Kościoły to "Babilon", upadły z powodu odrzucenia Milleryzmu. W swych "Wczesnych pismach" (Suplement, str. 37), E.G.White powiada: "Widziałam, że ani młodzi, ani starzy nie powinni uczęszczać na ich spotkania". Nie dziwi więc to, że jej zwolennicy są krótkowzroczni, zajadli i oddzielają się od innych.

W numerze-nekrologu Review and Herald z 5 sierpnia 1915, opublikowanym tuż po jej śmierci, Starszy M.C. Wilcox powiedział: "Jej serce pełne było miłosierdzia wobec tych, którzy nie potrafili zobaczyć tego, co ona widziała". Ten właśnie cytat obala jej doktrynę o "zamkniętych drzwiach", której trzymała się przez całe lata, a który głosił całkowite odrzucenie wszystkich protestanckich denominacji od Bożej łaski. Aż do końca przylepiała im łatkę "upadłego Babilonu".

Cała jej życiowa energia była nakierowana na utworzenie sekty, i propagowanie ograniczonych, sekciarskich poglądów. Zbudowała mur podziału pomiędzy swymi wyznawcami, a innymi wierzącymi w Chrystusa.

Była zapatrzona w siebie, a przy pewnych okazjach chełpliwa. Jej pisma skierowane do adwentystów przepełniają odnośniki do niej samej, jej złego stanu zdrowia, i wspomnień, jak to często podnoszona z łoża boleści szła na nabożeństwa. Ewidentnym celem takich uwag było wzbudzenie współczucia, i uznania jej za szczególny obiekt Bożej Opatrzności.

Co do tych chełpliwych uwag, oto próbka: "Potrafiłam zdobyć się na większe poświęcenie niż ktokolwiek inny, zaangażowany w pracę" ("Świadectwa", t. I, str. 581).

Opowiadając się za reformami, ze zwykłym sobie fanatyzmem, trzymała się skrajnych poglądów, które - chociaż twierdzono wtedy, że są oparte na boskich objawieniach - musiała później porzucić i znacznie zmodyfikować. Dla przyjaciół była towarzyska i miła. Jednak nigdy nie tolerowała jakiejkolwiek wyrażonej pod adresem swojego natchnienia wątpliwości. To wywoływało jej natychmiastowy, gwałtowny gniew.

Przyznaje się do fałszowania "Bożych widzeń" dotyczących innych, i nigdy nie wydaje się zupełnie pewna tego, co napisała. I tak na przykład najpierw powiada: "Gdy zobowiązywano mnie do wyjawienia poselstwa, najpierw je wygładzałam, i nadawałam jak najprzyjemniejszą dla danej osoby formę [...] Trudno było przekazywać proste, ostre świadectwa dane mi przez Boga"("Świadectwa", t. I, str. 73). Później stanowczo zaprzecza takiej praktyce: "Niczego nie ukrywam. Niczego nie wygładzam, dopasowując do ludzkich idei czy ukrywając wady ich charakteru" ("Świadectwa, t. I, str. 19). Później, gdy nabrała odwagi i surowości w swej pracy, powiada, że Bóg "zaaprobowałby" jej "bardziej zdecydowaną postawę i większą surowość" ("Świadectwa", t. V, str. 318).

W końcu zaś, w 1901, wyznała: "Napisałam pewne bardzo bezpośrednie rzeczy [...] Być może byłam zbyt zdecydowana" (z listu dr Charles'a E. Stewat'a, "Odpowiedź").

- Kiedy zatem była autentyczna i wiernie przekazywała swe posłanie? I co można powiedzieć o proroku, który odważyłby się złagodzić - a więc zmienić - Boże poselstwo?

W swych komentarzach do jej życia, Starszy Wilcox powiedział: "E.G. White starała się uczyć ludzi, by przewodnictwa w swych problemach oczekiwali od Boga, a nie od niej, czy jakiegokolwiek innego człowieka".

- Jest to dalekie od prawdy. Nauczała swoich wyznawców, by zawsze do niej zwracali się o radę i instrukcję w każdym posunięciu i momencie życia. Trudno wykazać, że było inaczej, skoro przyznawała się do boskiej inspiracji we wszystkich swoich pismach, i do tego, że była szczególnym Bożym "posłańcem" w tamtej epoce.

Starszy Wilcox pisze także: "E.G. White nigdy nie rościła sobie pretensji do pozycji kierowniczej w swoim wyznaniu".

- Niestety, prawda jest krańcowo odmienna. Bo ona tak właśnie postępowała. Ludzie piastujący najwyższe urzędy w Kościele byli jej poddani. Podobnie do papieża w Rzymie w średniowieczu, jej władza i wpływ w Kościele wzrastały, aż uzyskała supremację. Powoływała i odsuwała przewodniczących zborów jednym słowem swych ust czy pociągnięciem pióra. Mówiła kto może, a kto nie może zajmować dane stanowisko. Wskazywała gdzie kupować i budować, a gdzie nie. Jeśli powiedziała: "Naprzód!", nikt w całym Kościele nie odważył się sprzeciwić - nawet gdy oznaczało to utratę tysięcy, czy dziesiątek tysięcy dolarów.

Ten sam autor stwierdza dalej, iż jej świadectwa nie były "kijami do bicia, czy sztyletami do zarzynania dusz". Ale i to jest nieprawdą, ponieważ wiele z nich używano w ten właśnie sposób.

Gdy czytelnik po kolei przeczyta rozdziały niniejszej książki, wiele razy będzie pod wrażeniem tych cech obecnych w jej życiu, przemieszanych z bezgranicznym zapałem i intensywną religijnością.

W końcu, w 1911 roku, zaledwie cztery lata przed śmiercią, jak już zostało to stwierdzone powyżej, wniesiono o status nieomylności dla E.G. White i jej pism. Jest to jednak tylko logiczny ciąg dalszy opinii o niej - jej własnych, i innych osób.

Bardzo dobrze się złożyło, że powstała publikacja zawierająca owo stwierdzenie, acz napisana była w celu uciszenia heretyków i apostatów. Większych pretensji nie zgłaszano nawet odnośnie papieża w Rzymie. Dogmat o nieomylności papieża przyjęto w wiele wieków po powstaniu Kościoła katolickiego, zaś podobne twierdzenie co do E.G. White, miało miejsce pod koniec jej życia. Trudno powiedzieć kto jest bardziej zarozumiały. Wiadomo jedynie, że ona nigdy nie zaprzeczyła takiemu twierdzeniu. Aż do dnia śmierci. Jej syn, Starszy W.C. White, także to popierał.

A wszak inteligentna, myśląca osoba zauważy, iż E.G. White popełniała błędy; że często, bardzo często, dostawała się pod wpływ innych osób, często osób o sprzecznych interesach; że otrzymywała swoje informacje od ludzi, nie od Boga. Te przypadki były tak wyraźne i liczne, że nie można tu żywić cienia wątpliwości. I wtedy wyznawcy mogli albo zaaprobować nowy, odmienny od poprzedniego kierunek, albo zbuntować się i opuścić wyznanie. Przez całe lata wielu ludzi wybierało to drugie wyjście, choć równie wielu było takich, którzy przełykali jakoś swoje obiekcje i pozostawali w Kościele.

Wiele stronic musiałby zająć indeks nazwisk pastorów, redaktorów, nauczycieli, lekarzy i misjonarzy, którzy opuścili adwentyzm z powodu niewiary w inspirację pism E.G. White. Co do zwykłych członków, jest ich mnóstwo, a liczby te wciąż rosną. Kościół opuściły całe zbory. Ale najtragiczniejszy w tym wszystkim jest fakt, iż wielu adwentystów, którzy pokładali bezwarunkową wiarę w E.G. White, a potem - w zetknięciu z faktami - wiarę tę utracili, w ogóle dali sobie spokój z religią.

- Jest to jeden ze smutnych, i nieuniknionych rezultatów kultu opierającego się na fanatycznym zawierzeniu jakiemuś człowiekowi czy Kościołowi. To też tłumaczy, dlaczego tak wielu ateistów znajduje się w krajach, które niegdyś były bastionami katolicyzmu. Utraciwszy wiarę w papieża, i w Kościół - który według ich wcześniejszej wiary - był jedyną drogą do zbawienia, i nie wiedząc gdzie ulokować swą wiarę i zaufanie, ludzie zrezygnowali i z katolicyzmu - i z Boga! Takie same ateistyczne tendencje możemy obserwować w Utah - wśród mormonów, którzy zwątpili w swojego proroka.

Tak więc wielkie rzesze byłych adwentystów, którzy stracili wiarę, znaleźć można wszędzie tam, gdzie Kościół ten prowadził swoją działalność. Battle Creek, przez tyle lat dom E.G. White, jest tego tragicznym przykładem.

Obecnie daje się zauważyć, że duży wpływ na wzrost członkostwa w wyznaniu, mają oferowane funkcyjnym korzyści, zarówno urzędowe jak i finansowe. Co gorsza dotyczy to osób o miernych umiejętnościach i wykształceniu. Celem oferowanych im, "godnych pożądania" stanowisk, jest jak się wydaje zaślepienie oczu i uśpienie sumień, tak by oczywiste błędy i porażki E.G. White przeszły niezauważone.

Kolejne strony tej książki wykażą to szczegółowo, a dowody będą niepodważalne, chociaż liderzy Kościoła robili co mogli, by ukryć je przed opinią publiczną i własnymi wiernymi.

A jednak, pomimo wszystkich tych błędów i upadków, Adwentyści Dnia Siódmego twierdzą, że E.G. White była równa wielkim prorokom Bożym posłanym od Boga do ludu. Można by jednak zapytać, dlaczego - jeśli w niczym nie ustępowała prorokom przeszłości - Bóg nie uwierzytelnił jej wśród ludu tak, jak to czynił wobec Swoich prawdziwych, biblijnych proroków? Na przykład nigdy nie uczyniła żadnego cudu; nigdy też do tego nie dążyła. A przecież Boży prorocy czynili wiele cudów. Jeśli moc Boża była nad nią, to dlaczego nie ma na to żadnego namacalnego dowodu?

Według jej własnego świadectwa wiele razy chorowała i musiała się leczyć. Nigdy też nie uleczyła nikogo. Jej najstarszy syn, Henry, silny, zdrowy szesnastolatek, nagle zachorował. Oboje z mężem gorliwie się o niego modlili, ale zmarł. Także jej ostatnie dziecko zachorowało, i w krótkim czasie zmarło. A potem jej mąż przeziębił się i zachorował. I choć gorliwie modliła się o niego, zmarł w stosunkowo młodym wieku 61 lat. Modliła się o wielu innych, ale i oni zmarli. Nigdy nie miała więcej mocy, niż jakikolwiek innych chrześcijanin.

Rozdział V

Gdzie jest teraz ich duch proroctwa?

Od początku swej historii, Adwentyści Dnia Siódmego twierdzili, że stanowią Kościół Ostatków, wymieniony w Obj 12,17 - gdyż mają w swych szeregach proroka, mianowicie E.G. White. Zawsze też podkreślali, że mają "ducha proroctwa" (Obj. 19,10). A gdy oponenci wyjaśniali, że mamy "ducha proroczego" w pismach proroków obecnych w księgach Biblii, kwestionowali ten argument twierdząc, że o posiadaniu "ducha proroctwa" można mówić wtedy, gdy żyje prorok, który go posiada.

- Teraz jednak ich prorok nie żyje. Gdzie więc teraz jest ich "duch proroctwa"? Bo według owego, długo przez nich przytaczanego argumentu, nie posiadają już żadnego ducha proroctwa, a co za tym idzie - w myśl ich własnej argumentacji - nie mogą być Kościołem Ostatków z Obj. 12,17! - Śmierć E.G. White unicestwiła ich argumentację.

A jeśli obecnie twierdzą, że posiadają "ducha proroctwa" w jej pismach, to potwierdzają to, czemu zawsze zaprzeczali - mianowicie, że pisma biblijnych (nieżyjących) proroków, zawierają w sobie ducha proroctwa. O ile więc oni dopatrują się ducha proroctwa w pismach pozostawionych przez ich prorokinię, to my zawsze posiadaliśmy ducha proroctwa w pismach pozostawionych przez proroków biblijnych! Dzięki temu wszyscy ludzie, którzy posiadają Biblię i wierzą jej nauczaniu, mogą obficie czerpać z ducha proroctwa zawartego w jej księgach.

Dlatego właśnie twierdzenie Adwentystów Dnia Siódmego, że są jedynym Kościołem chrześcijańskim posiadającym ducha proroctwa, według ich własnych słów jest błędne. Ich wcześniejsza teoria o "duchu proroctwa" uosobionym w E.G. White, zmusza ich do poszukiwania kolejnego żyjącego proroka. Owszem, uczciwym wyjściem z tej sytuacji byłoby zaniechanie używanego przez nich wcześniej argumentu na obronę "ducha proroctwa" reprezentowanego przez E.G. White. To oczywiście kładzie kres całej ich teorii w tym temacie.

Przez okres siedemdziesięciu lat twierdzili, że stanowią kościół ostatków z Obj 12,17 - ponieważ w ich szeregach znajdowała się żyjąca prorokini. Jednak teraz ona już nie żyje, a nie posiadają innego proroka, który mógłby poszczycić się "duchem proroctwa". Znajdują się obecnie w takim samym położeniu, co inne Kościoły, a także, zgodnie z wymową ich własnego argumentu, nie mogą stanowić Kościoła Ostatków. Zgodnie ze słowami Pisma: "Tam gdzie nie ma widzenia, lud ginie" - wywodzili argument, iż dla bezpiecznego i pewnego prowadzenia ludu, dla jego przeżycia, muszą istnieć widzenia żyjącego proroka.Teraz osoba ta, wokół której koncentrowali swe "jedynie prawdziwe i autentyczne wizje", nie należy już do świata żywych. Gdzież więc podziały się widzenia - "bez których wszak lud musi zginąć"?

A.T. Jones

(Autor jest wdzięczny A.T Jones'owi, byłemu redaktorowi ich kościelnego czasopisma, "Review and Herald", za logiczny wywód, zaprezentowany powyżej. Odrzucił on ich ograniczony pogląd w tym temacie i w efekcie został odsunięty ze społeczności, bez możliwości obrony.)

Aż do samego końca zwracali się do E.G. White, by rozstrzygała kwestie, jakie rodziły się wśród nich. Do samej śmierci prorokini, doktrynalne dysputy dzielące kierownictwo Kościoła, odnoszono właśnie do niej. Kto w miarę upływu czasu odpowie na pytania i wątpliwości, nieustannie pojawiające się na stronicach jej pism? Muszą one być rozwiązywane przez osoby, które nie znajdują się pod natchnieniem Ducha świętego - podobnie jak to się dzieje w innych Kościołach.

List A.T. Jones'a do Pani E.G. White

Pani E.G. White

Takoma Park, Waszyngton DC

Droga Siostro White, W dniu 30 marca 1906 roku, sformułowałaś wezwanie, w którym znalazły się następujące słowa:

"Niedawno w widzeniach nocnych, stałam wśród dużej grupy ludzi. Obecny tam był Dr Kellogg, Starsi Jones, Tenny i Taylor, Dr Paulson, Starszy Sadler, Sędzia Arthur, i wielu ich współpracowników. Pan nakazał mi poprosić ich i wielu innych, którzy mieli dylematy i poważne wątpliwości dotyczące moich świadectw, aby przedstawili swe obiekcje i krytykę. Pan pomoże mi wyjaśnić te wątpliwości i wyprostować to, co wydaje się zagmatwane.

Niech ci, którzy są zaniepokojeni, przedstawią na piśmie to, co zaprząta ich umysł, i zobaczmy czy możemy rzucić trochę światła na tę sprawę, co pomoże im uwolnić się od tych obiekcji. [...] Niech to wszystko zostanie napisane i przedstawione tym, którzy pragną pozbyć się swych wątpliwości.

Proszę liderów działalności medycznej w Battle Creek, a także tych, którzy współpracują z nimi przy gromadzeniu krytyki i obiekcji wobec danych mi świadectw, by przedstawili mi to, co od jakiegoś już czasu przedstawiają innym. Powinni to uczynić, jeśli są lojalni wobec wskazówek podanych przez Boga. [...] Powierzono mi zadanie poproszenia tych, którzy mają trudności w zrozumieniu pracy siostry White, by swe pytania przedstawili teraz, zanim nadejdzie wielki dzień sądu, w którym każde dzieło, jak również kryjąca się za nim motywacja, będą obnażone, sekretne myśli serca objawione, a każda myśl, słowo i uczynek zostaną ocenione przez Sędziego całego świata, zaś każdy człowiek otrzyma wyrok zgodny z jego dziełami. Przedstawiam to wam wszystkim".

Zgodnie z Twymi słowami, "lojalność wobec wskazówek podanych przez Boga", a także zbliżający się "wielki dzień sądu", wymagają od wymienionych osób, by napisały do Ciebie. I jedynie ze względu na te dwie ważne sprawy decyduję się na napisanie niniejszego listu. Skoro wzywasz mnie do opisania moich wątpliwości ze względu na lojalność wobec Boga i wielki dzień Sądu, nie chcę, by na sądzie okazało się, że jestem człowiekiem nielojalnym wobec Pana, gdyż nie wywiązałem się ze swego obowiązku. Po raz kolejny powiadam: jedynie ze względu na Twoje wezwanie decyduję się na napisanie niniejszego listu. Moją uwagę zwróciła bowiem sprawa, która - w perspektywie wspomnianego przez Ciebie "wielkiego dnia Sądu" - powinna zostać Ci przedstawiona; powinno się ją skoregować, i jej przeciwdziałać, ze względu na dobro innych ludzi. Kierując się sprawiedliwością i prawdą, piszę do Ciebie niejako w imieniu Boga.

Najpierw chcę wyjaśnić, dlaczego nie pisałem wcześniej:

1. Nigdy nie otrzymałem od Ciebie bezpośrednio, ani poprzez Twe pouczenia, jakiegokolwiek egzemplarza cytowanej powyżej, rozesłanej przez Ciebie wiadomości.

2. Wiele czasu upłynęło zanim mogłem się z nią zapoznać. Poza tym otrzymałem ją od brata, który także nie otrzymał jej od Ciebie, chociaż znalazło się w niej i jego nazwisko. On otrzymał swój egzemplarz od jeszcze innego brata, do którego wysłałaś tę wiadomość - chociaż jego nazwiska w niej nie znalazłem.

3. Zanim udało mi się otrzymać egzemplarz tej wiadomości, usłyszałem, że wzywałaś pewne osoby, a wśród nich mnie, do napisania o dylematach dotyczących Twoich pism, abyś mogła je wyjaśnić, itd. - i jedynie dzięki temu mogłem zapoznać się ze sprawą. Jednak nawet to nie byłoby w stanie skłonić mnie do pisania. Zdecydowałem się na to z tego powodu, że Twoja wypowiedź dotyczy całego szeregu spraw, które w ostateczności sprowadzają się do tego, że swoje pisma uznajesz za natchnione przez Boga. Jeśli pisma te naprawdę są Słowem Bożym, to:

a. Nie wymagają żadnego wyjaśnienia.

b. Jeśli pisma wymagające komentarza nie są słowem Bożym, to nie potrzebuję odnośnie nich żadnego wyjaśnienia, gdyż nie obchodzą mnie one tak samo, jak jakiekolwiek inne pisma, nie będące pochodzenia Bożego.

Co więcej, wiedziałem, że problemów, o których musiałbym napisać, po prostu nie potrafiłabyś wyjaśnić, a jakikolwiek Twój komentarz byłby gorszy od braku takowego. Wydarzenia w pełni uzasadniły moje stanowisko. Bo gdy w uczciwej odpowiedzi na Twe wezwanie, brat Sadler i brat Paulson napisali o swych wątpliwościach (listy z dnia z 3 czerwca 1906 roku), ty odpowiedziałaś w następujących słowach:

"W sobotni wieczór w zeszłym tygodniu, po tym jak z modlitwą badałam te sprawy, otrzymałam widzenie, w którym przemawiałam przed dużą liczbą osób, którzy zadawali wiele pytań dotyczących mojej pracy i pism.

Posłaniec z nieba polecił mi nie podejmować się wyjaśnienia wszystkich wątpliwości i uwag, jakie pojawiły się w umysłach wielu ludzi".

Gdy brat Sadler już napisał do Ciebie swój list i był gotów go wysłać, przeczytał mi jego treść. Wtedy ja powiedziałem do niego: "Bracie, nigdy nie otrzymasz na niego odpowiedzi. Jakakolwiek odpowiedź byłaby gorsza od milczenia".

Tak też się stało - do dnia dzisiejszego brat Sadler nie otrzymał odpowiedzi na swój list - chociaż, potwierdzając odbiór tego listu obiecałaś, że odpowiesz. Jedyne co uczyniłaś, to krótka wiadomość, jaką przesłałaś mu w liście z 14 lipca 1906 roku w następujących słowach: "Gdy tylko będę w stanie, wyjaśnię wszelkie wątpliwości dotyczące dzieła zleconego mi przez Boga".

Co do listu brata Paulson'a, to przynajmniej próbowałaś odpowiedzieć na jeden punkt jego listu. Niestety, zaledwie poprzez cytat z "Wielkiego boju" i z wydanych drukiem "Świadectw"; napisałaś mu więc to, co już znał.

Tyle co do braci Sadler'a i Paulson'a.

Jednak gorzej rzecz się miała z bratem Stewart'em. Do niego wysłano egzemplarz Twojej wiadomości wzywającej do przedstawienia wątpliwości, obiekcji, itd., chociaż jego nazwisko się w niej nie znalazło. W odpowiedzi na to wezwanie Dr Stewart napisał do Ciebie list, zawierający to, o co prosiłaś. List ten został wysłany jedynie do Ciebie, w całej poufności listu osobistego. Równolegle brat wysłał także list do Twego syna, W. C. White'a, w którym prosił, aby wysłać odpowiedź na jego list, i żeby uczynić to w ciągu trzydziestu dni.

Niestety, krótko po tym, br. Stewart dowiedział się, że jego list otrzymał Starszy A.G. Daniells w Takoma Park w Waszyngtonie, oraz że on czyni z niego publiczny użytek ogłaszając: "Oto rękopis, w którym na ośmiu stronicach wypisano obiekcje dotyczące świadectw", itd. - Oczywiście, nie mówił nic o tym, że to najpierw Ty wysłałaś pismo do autora rękopisu i innych osób, sugerując w nim, żeby osoby te przedstawiły swoje obiekcje - tak jak to uczynił br. Steward. Tym samym stworzono wrażenie, że autor rękopisu niespodziewanie i z premedytacją przypuścił atak na "Świadectwa".

Taka więc była jedyna reakcja na list dr Stewart'a, o czym on dowiedział się po czasie. Natomiast ani od Ciebie, ani od W.C. White'a, nie otrzymał ani słowa odpowiedzi na swój list.

A więc tak, Siostro White, napisałaś w imieniu Boga, i odwołałaś się do chrześcijańskiej uczciwości tych mężczyzn (i to w obliczu Sądu!), że powinni napisać Ci o swoich niepokojach: "Niech to wszystko zostanie napisane". Umieściłaś także imię Boga pod tym wezwaniem, pisząc: "Pan pomoże mi odpowiedzieć na te obiekcje". Wiadomość ta została wysłana bezpośrednio do Dr Stewart'a, a on przyjął ją z całą szczerością, i odpisał tak, jak dyktowało mu sumienie. W świetle tego, co się stało - co stało się z jego listem - czy możesz myśleć, albo oczekiwać, że Sąd Boży usprawiedliwi i uzna za sprawiedliwe, prawdziwe, i chrześcijańskie te kroki, które przedsięwzięto w odpowiedzi na jego list?!

Mając na uwadze Sąd, chciałbym wierzyć i dopuścić prawdopodobieństwo tego, że nigdy nie widziałaś na oczy listu Dr Stewart'a, i nigdy nawet nie miałaś szansy go zobaczyć. Ze względu na Twoje bezpieczeństwo lepiej byłoby założyć prawdopodobieństwo, że W.C. White otrzymał ten list, przeczytał go, a potem bez dania Ci szansy przeczytania go, przesłał go do Starszego Daniells'a do Waszyngtonu.

Mając na uwadze Twoje dobro, i aby Cię chronić, należy założyć takie prawdopodobieństwo. Niemniej jednak wciąż powraca kwestia: Czy Sąd usprawiedliwi, uzna za prawdziwe i chrześcijańskie, takie potraktowanie człowieka w imieniu Boga?

I czy Sąd uzna za sprawiedliwe, prawdziwe i chrześcijańskie publiczne wykorzystanie listu Dr Stewart'a do Ciebie, i nadanie mu charakteru świadomego ataku na Ciebie i Twoje pisma, podczas gdy skrzętnie ukryto fakt, że jest to jedynie odpowiedź na Twoje wezwanie - skierowane przez Ciebie "w imieniu Pana"?!

A potem sprawa zaczęła żyć swoim własnym życiem. Publiczne wykorzystanie tego listu wywołało tak duże zainteresowanie, że inny człowiek opublikował go drukiem, w konsekwencji czego Dr Steward po raz kolejny został oskarżony o atak na Świadectwa i prowadzenie z Tobą wojny. Czy jest to przejaw sprawiedliwości? Czy ktokolwiek, kto zna Boga, uwierzy, że Pan pochwali takie postępowanie?

Z tych właśnie powodów uważam, że cała sprawa - wezwanie przez Ciebie braci, aby przedstawili swoje obiekcje wobec Twoich pism, oraz dalszy bieg wydarzeń - dowodzi, że Bóg nie miał i nie ma z tym nic wspólnego!

A teraz pozwól, proszę, że powiem słowo w imieniu Boga.

W swojej wiadomości z 30 marca 1906, kiedy to wezwałaś pewne osoby aby na piśmie przedstawiły Ci problemy niepokojące ich umysły, napisałaś także następujące słowa: "W widzeniach nocnych zostałam pokierowana przez Boga, by poprosić ich i innych, których niepokoiły dylematy i poważne wątpliwości, by dokładnie powiedzieli mi, o jakie sprawy chodzi. Pan pomoże mi wyjaśnić te wątpliwości, i to, co wydaje się powikłane. [...] Niech to zostanie napisane"

Potem, gdy otrzymałaś od braci szczere odpowiedzi na swe wezwanie, pod datą 3 czerwca 1906 roku napisałaś: "Miałam widzenie, w którym przemawiałam przed dużą liczbą osób, którzy zadawali wiele pytań dotyczących mojej pracy i pism. Posłaniec z nieba polecił mi nie podejmować się wyjaśnienia wszystkich wątpliwości i uwag, pojawiających się w umysłach wielu ludzi".

Obydwie te informacje wydają się pochodzić od Boga, jednak opisują sytuację, która nie może i nie ma z Nim nic wspólnego. Bo czyż Bóg mógłby prosić konkretne, wymienione z imienia osoby, żeby przedstawiły na piśmie swoje obiekcje, i obiecać im, że udzieli odpowiedzi na ich wątpliwości, a potem - gdy oni zastosowali się do Jego życzenia - odmówić im odpowiedzi?!

Dlatego też powtarzam, że dla Boga i dla każdego szczerego umysłu, który Go zna, a tym bardziej dla osoby, która - jak twierdzi - otrzymała od Niego objawienie, sytuacja taka jest niemożliwa! Żaden, szczerze wierzący w Boga i w Jezusa Chrystusa człowiek, na pewno nie uwierzy, by Bóg mógł wzywać do siebie ludzi z imienia, tylko po to, by wymierzyć im potem policzek i ich potępić!

Czy Pan nie wiedział, jakie będą reakcje na takie wezwanie? Czy nie wiedział jakiej odpowiedzi udzielą zapytani, i jaka w tej sytuacji musi paść odpowiedź?

Jest oczywiste, że On to wiedział, podobnie jak wiedział - i to zanim bracia Sadler, Paulson i Stewart przysłali swe odpowiedzi - że nie będzie żadnej odpowiedzi. A skoro to wszystko wiedział, to jaki uczciwy i rozsądnie myślący człowiek może przyjmować, że Bóg rozmyślnie zakpił sobie z mającego dobre intencje chrześcijanina?

Zestawmy ze sobą te dwa Twoje stwierdzenia:

(1) "Niedawno w widzeniach nocnych stałam wśród dużej grupy ludzi [...] Pan nakazał mi poprosić ich i wielu innych, którzy mieli dylematy i poważne wątpliwości dotyczące moich świadectw by wyjaśnili swe obiekcje i krytykę. Pan pomoże mi wyjaśnić te wątpliwości i wyprostować to, co wydaje się zagmatwane [...] Niech to wszystko zostanie napisane i przedstawione tym, którzy pragną pozbyć się swych wątpliwości".

(2) "W sobotni wieczór w zeszłym tygodniu, po tym jak z modlitwą badałam te sprawy, otrzymałam widzenie, w którym przemawiałamprzed dużą liczbą osób, którzy zadawali wiele pytań dotyczących mojej pracy i pism.

Posłaniec z nieba polecił mi nie podejmować się wyjaśnienia wszystkich wątpliwości i uwag, pojawiających się w umysłach wielu ludzi".

- Siostro White, czy Ty lub ktokolwiek inny, kto zna Boga i Go respektuje, mógłby uwierzyć, że obydwa te stwierdzenia pochodzą od Boga?!

- Siostro White, czy Ty lub ktokolwiek inny mógłby oczekiwać, że chrześcijanin uwierzy, iż Bóg tak postępuje, lub że będzie traktował ludzi w taki sposób?!

- Siostro White, czy Ty oczekujesz, że szczery chrześcijanin uwierzy w to, iż od Boga, który jest święty, sprawiedliwy i dobry, może pochodzić inspiracja, która czyni Go odpowiedzialnym za taki niegodziwy czyn?!

- Czy spodziewasz się, że uwierzymy w to, iż Bóg jest tak nieodpowiedzialny za Swoje własne słowa, że można się na Niego powoływać w zupełnie nieudanej sprawie?!

- Że może się do czegoś zobowiązać, a potem wycofać?

- Że można Nim manipulować, jak to pokazuje opisany przypadek, tak, by w końcu Jego obietnica była gorsza od milczenia? I czy przy tym wszystkim mógłby być wierny Świadectwom?

- Dlaczego, siostro White, mamy wierzyć, że Bóg, Bóg Biblii, Bóg i Ojciec naszego Pana Jezusa Chrystusa, mógłby zupełnie nie zasługiwać na szacunek?

I znów: w owym liście zadałaś następujące pytania:

1. "Czy aprobujecie wysyłanie osobistych świadectw, które Bóg dał człowiekowi, do szerszego grona osób?

2. Czyż nie jest to biblijną zasadą, że gdy chcemy skrytykować brata, należy tę krytykę przedstawić mu osobiście, potem dwóm lub trzem osobom, a potem - jeśli ją odrzuci - powiedzieć zborowi?"

- Oto zasadnicze pytania.

Niestety, prawdą jest, że egzemplarze Twoich Świadectw przeznaczone dla osób indywidualnych, są przesyłane - w tym samym czasie, lub nawet wcześniej - do kaznodziejów czy pastorów odpowiedzialnych za dane osoby, a dopiero potem do nich.

Niestety, prawdą jest także, że egzemplarze Świadectw przeznaczone dla osób indywidualnych, nie są przesyłane najbardziej zainteresowanym. I czyni się z nich użytek publiczny, a nawet drukuje i szeroko publikuje, chociaż osoba wymieniona w tych Świadectwach ich nie otrzymała, a nawet ich nie widziała i o ich istnieniu nie słyszała.

Gdy brat Tenney został wyrzucony z Kościoła, czytano wtedy i wykorzystywano przeciwko niemu fragmenty ze Świadectw, jako autorytet pozwalający na to posunięcie. Jednak on nigdy ich nie widział, i nawet nic o nich nie wiedział, dopóki nie zostały przeciw niemu wykorzystane na tym spotkaniu.

Podczas całego tego sporu o Sanatorium w Battle Creek wykorzystano Świadectwa, o których pracownicy Sanatorium nie słyszeli, ani ich nie widzieli; zostały nie tylko opublikowane i użyte przeciwko nim, lecz także wydrukowane i rozpowszechnione, zanim ludzie z Sanatorium w ogóle dowiedzieli się, że krążą takie informacje.

Podobnie mają się rzeczy w moim przypadku. Z różnych części kraju otrzymałem listy, których autorzy piszą, że podczas spotkań obozowych odczytywano Świadectwa, które mnie dotyczą, że je cytowano, lub się do nich odnoszono. Ja jednak Świadectw tych wciąż jeszcze nie widziałem.

Dokładnie tak samo ma się sprawa z informacją z 4 lutego 1907 roku, którą wysłałaś do brata Russela Hart'a, i w której moje nazwisko pojawia się dwa razy. Piszesz tam, że ja działałem "w każdy możliwy sposób, aby posiąść" Miejsce Zgromadzeń. Informację tę pewni ludzie (ale nie br. Hart) wykorzystują jako "Świadectwo" by mnie zdemaskować i oczernić, a ja nawet tego nie widziałem, ani nawet o tym nie wiedziałem aż do 20 lutego 1909 roku - tj. ponad dwa lata od czasu gdy te słowa zostały napisane!

Czy w tej sytuacji ktokolwiek może oczekiwać, że na Sądzie Bożym ja, lub inna podobnie potraktowana osoba, poniesiemy odpowiedzialność i zostaniemy potępieni za coś, o czym nawet nie wiedzieliśmy? Że będziemy odpowiedzialni za zlekceważenie Świadectw, których ani nie widzieliśmy, ani o nich nie słyszeliśmy?

W Biblii Pan nakazał, abyśmy w przypadku gdy jakiś brat przestępuje prawo, lub dopuszcza się błędu, starali się go pozyskać i nawrócić. Zanim nie przekroczy ustanowionej przez Chrystusa granicy, nie można go ani potępiać ani demaskować. Starając się go pozyskać i nawrócić, najpierw musimy mu powiedzieć, na czym polega jego wina: "...idź i upomnij go w cztery oczy". Jeśli to zawiedzie, trzeba ze sprawą zaznajomić "jednego lub dwóch". Te dwa kroki należy uczynić, zanim o sprawie powie się zgromadzeniu, którego jest on członkiem. A nawet wtedy, gdy powie się o tym zgromadzeniu, zgromadzenie powinno starać się go pozyskać. I dopiero gdy wszystkie te kroki zostały przedsięwzięte, a nie udało się tego brata pozyskać i nawrócić - dopiero wtedy można o tym mówić publicznie!

Takie jest słowo Pana, i ono określa sposób postępowania z osobą przyłapaną na błędzie. Jednak przy wykorzystywaniu Twoich Świadectw porządek ten jest nagminnie lekceważony. Wina człowieka zostaje oznajmiona światu poprzez drukowane Świadectwa, i rozpowiadana każdemu, oprócz samego zainteresowanego! Zostaje on zdemaskowany i potępiony, choć sam nic nie wie o sprawie; a co dopiero mówić o stosowaniu kolejnych kroków napomnienia według Mateusza 18,15- 18, czego domaga się chrześcijańska uczciwość?!

W taki właśnie sposób Ty wykorzystujesz swoje Świadectwa, i uważasz, że jest to zgodne z wolą Pana. Natomiast od wszystkich innych oczekujesz, by byli posłuszni, gdyż w przeciwnym razie zostaną uznani za buntowników przeciwko Bogu, i odstępców od prawdy; potem wyklucza się ich z uczestnictwa w niebie jako buntowników i odstępców.

To znów, po raz kolejny, tworzy sytuację, której nie da się w żaden sposób odnieść do Boga. Bo On musiałby być niewierny Swemu własnemu słowu - a tak nie jest! Bóg Biblii domaga się, abyśmy postępowali dokładnie według zasad objawionych w Piśmie Świętym. Natomiast Świadectwa i ich wykorzystanie, pokazują innego Boga - takiego, którego postępowanie jest dokładnym zaprzeczeniem Jego wymagań przedstawionych w Biblii.

Po raz kolejny mówię, że sytuacja taka jest dla Boga niemożliwa, gdyż niemożliwe jest, aby Bóg zaprzeczał Swemu własnemu Słowu! Tak samo niemożliwe jest, aby Bóg oczekiwał od nas takiego postępowania, które jest zaprzeczeniem Jego własnych poczynań.

Tak więc, Siostro White, ze względu na Sąd, wolę raczej ryzykować konsekwencje dokładnego naśladowania Słowa Bożego objawionego w Biblii, i nakazującego przedstawić bratu jego błąd "w cztery oczy", a potem uczynić to wobec "dwóch lub trzech braci", i w końcu całego zboru, którego jest członkiem, a to w celu pozyskania i nawrócenia grzesznika - zamiast ryzykować konsekwencje powiedzenia o winie człowieka nie "jemu samemu", lecz każdemu oprócz niego, a potem opublikowania tego całemu światu, po czym dopiero zainteresowany dowie się o całej sprawie.

Jednak powinno się powiedzieć o wiele więcej, o wspomnianej wyżej informacji, wysłanej w dniu 4 lutego 1907 roku do brata Russella Hart'a, w której dwukrotnie pojawia się moje nazwisko.

- W dniu 7 września 1907 roku, wiadomość ta zostaje skopiowana ze zwykłymi w takiej sytuacji uwagami: "7.09.1907-8...H.38 07"

- Można jedynie przypuszczać, że siedem z tych wspomnianych ośmiu ("-8") egzemplarzy, zostało wysłanych do tylu właśnie różnych osób i miejscowości, i że zostały one z całą pilnością wykorzystane przeciwko mnie. Jednak ja tego nie zobaczyłem przed 20 lutego 1909, czyli ponad dwa lata po napisaniu. A udało mi się to zobaczyć jedynie dlatego, że brat Hart posiadał jeden egzemplarz. Gdy go spotkałem i zapytałem, czy posiada Świadectwo dotyczące mojej osoby, którego ja wciąż nie widziałem, a nawet nie słyszałem o jego istnieniu, i dodałem, że według mnie powinienem chociaż mieć szansę je zobaczyć - brat Hart dał mi to pismo. Oto fragmenty dotyczące mojej osoby:

"[...] Muszę działać zgodnie ze światłem danym mi przez Pana; mówię wam więc, że brat A.T. Jones i Dr Kellogg czynią co tylko możliwe, by pozyskać dla siebie Dom Modlitwy, i to w tym celu, by móc przedstawiać swoje doktryny. Nie możemy pozwolić na to, by dom ten był wykorzystywany dla szerzenia błędu. Dom Modlitwy został wybudowany przez Adwentystów Dnia Siódmego. Jest to ich własność, i ich lojalni reprezentanci powinni go mieć pod kontrolą. W tej sprawie będę stanowcza, i jeśli wy, czy ktoś inny zdecyduje się stać po naszej stronie, to uczynicie to, czego w tym momencie wymaga od was Pan.

Musimy uczynić wszystko, by móc sprawować kontrolę nad Domem Modlitwy, gdyż otrzymamy potężne Świadectwa na potwierdzenie prawdy. Takie jest słowo Pana dla was i innych. Starszy A.T. Jones będzie się starał w każdy możliwy sposób pozyskać ten dom na własność, i jeśli tak będzie postępował, wykorzysta do tego teorie, które nigdy nie powinny być wygłoszone. Wiem co mam mówić w tej kwestii, i jeśli zrozumieliście dane wam ostrzeżenia, to postąpicie według nich."

Teraz, z całą uprzejmością, bez jakichkolwiek uczuć niechęci, natomiast z pełną odpowiedzialnością za słowa, mówię do Ciebie, siostro White, a także do wszystkich innych, i mówię to wobec Boga, który wszystkich nas będzie sądził według prawdy, że stwierdzenia dotyczące mojej osoby, są nieprawdziwe!

Nie były prawdziwe gdy były pisane, nie były prawdziwe w żadnym momencie odkąd zostały napisane, i nigdy prawdziwymi nie będą. Nie uczyniłem nawet "wszystkiego" co było w mojej mocy, aby posiąść Dom Modlitwy, co więcej, nigdy nad tym ani o tym nie myślałem. Co do tego posiadam taką pewność, jak pewny jestem, że żyję, albo, że w tym momencie piszę do Ciebie te słowa.

I nie można powiedzieć, że Twoja wiadomość powstrzymała mnie przed zrobieniem tego, co twierdziłaś, że czynię, ponieważ nawet nie wiedziałem, że takie Twoje pismo w ogóle istnieje - jeszcze przez dwa lata po jego napisaniu. Tym bardziej więc nie wiedziałem o tym także w czasie, zanim Dom Modlitwy stał się pewną i niewzruszoną własnością Kościoła, nie zagrożoną jakimikolwiek potencjalnymi działaniami z mojej strony.

Tak więc przez cały ten okres, prawie dwóch lat od chwili, jak rozpowszechniona przez Ciebie informacja była szeroko wykorzystywana, aby przestrzec ludzi przed moją złością, antagonizmem i odstępstwem, ja byłem gdzieś daleko poza tym wszystkim, żyjąc sobie cichutko i spokojnie, całkowicie nieświadomy, iż tak wiele dzieje się wokół mojej osoby. Jednocześnie byłem tak niewinny stawianych mi zarzutów, jak każde dziecko na świecie.

Ale Ty w swoim świadectwie powiadasz: "Wiem, o czym mówię".

Z całym szacunkiem dla Twojej osoby, kierując się uprzejmością wobec Ciebie, powiadam Ci, siostro White, że pisząc to, nie wiedziałaś o czym mówisz, ponieważ w tym, o co mnie obwiniłaś, nie ma krztyny prawdy, i ani Ty, ani ktokolwiek inny nie może twierdzić, że jest inaczej!

Ta sytuacja upoważnia mnie dodatkowo do stwierdzenia, że także to, co się mówi o Dr Kellog'u jest zmyśleniem. Oczywiście, nie mogę wiedzieć, co kryje się w umysłach innych ludzi, ale mogę mówić za siebie, i właśnie ja mocno wierzę, że jest on niewinny, a to, co się o nim mówi jest tak nieporawdziwe, jak nieprawdziwe jest to, co się mówi o mnie.

Dalej napisane są następujące słowa: "Muszę działać zgodnie ze światłem danym mi przez Pana; mówię wam więc, że brat A.T.Jones i Dr Kellogg czynią co tylko możliwe, by pozyskać dla siebie Dom Modlitwy". I dalej: "Takie jest słowo Pana dla was i innych. Starszy A.T. Jones będzie się starał w każdy możliwy sposób pozyskać ten dom na własność".

Siostro White, zwykła prawda wygląda w tym momencie tak, że nie zostało Ci dane żadne światło, gdyż to, co mówisz, jest całkowicie nieprawdziwe. Pan nigdy nie przekazał Ci takiej informacji, gdyż Pan nie daje ani nie mówi czegoś, co nie jest prawdą. Nie jest to w żadnym wypadku "słowo Pana", ponieważ nigdy nie było prawdziwe - a ja wiem, że Pan nigdy nie mówi nieprawdy. Poza tym, gdyby słowo to naprawdę pochodziło od Boga, wówczas najpierw zostałoby objawione mnie samemu - zamiast wszystkim ludziom oprócz mnie, jak to właśnie miało miejsce. Czy przypuszczasz, że uwierzę w to, że Pan lekceważy Swoje własne Słowo i postępuje dokładnie przeciwnie, niż nakazał postępować nam? Jakże wtedy mielibyśmy "naśladować kroki Jego"? To jest niemożliwe.

Pan doskonale wie, że nigdy nie czyniłem zarzucanych mi starań, że nigdy nie działałem w taki sposób, i że nigdy nawet nie pomyślałem o posiadaniu na własność Domu Modlitwy. Pan wie też doskonale, że ja i Dr Kellogg nigdy nie działaliśmy razem, że nie rozmawialiśmy z sobą o tej sprawie, i nie myśleliśmy o tym, aby posiąść na własność Dom Modlitwy.

Chcę też, Siostro White, abyś wiedziała, że cała ta sprawa nie zaszkodziła mi w najmniejszym stopniu. W tym wszystkim nie udało Ci się mnie zranić. Ludzie, którzy czytali o mnie wszystkie te rzeczy, a potem przekazywali je innym aby ostrzec ich przede mną, także nie potrafili wyrządzić mi żadnej szkody. Wynika to z prostego faktu, że wszystko, co mówiono o mnie, nie było to prawdą; a co nie jest prawdą, nie może mi zaszkodzić.

Owszem, poczyniło to szkody ludziom, którzy tych rzeczy słuchali i dali im wiarę, i w ten sposób zostali zwiedzeni. Że zaś zostało to wykorzystywane publicznie, i w efekcie tego wielu zostało zwiedzionych, uważam za rzecz oczywistą i dobrą, że publicznie ogłoszę to, co teraz piszę do Ciebie. Chcę w ten sposób uwolnić od zwiedzenia i jego skutków wszystkich tych, którzy zostali oszukani.

I jeszcze coś. Czy pamiętasz, Siostro White, że to nie po raz pierwszy zmuszasz mnie do zaprzeczania głoszonej przez Ciebie nieprawdzie? Zdarzyło się to już w 1903 roku. Gdy spotkaliśmy się w Sanatorium, poprosiłaś abym złożył Ci wizytę w Twoim domu "Elmshaven". Zaczęłaś wtedy przemawiać do mnie bardzo otwarcie, czego z pewnym zaskoczeniem słuchałem przez pewien czas. Ale w jakimś momencie przerwałem Ci, i patrząc prosto w Twe oczy, powiedziałem: "Siostro White, w tym co mówisz, nie ma ani ziarna prawdy". Gdy słowa te padły, urwałaś wątek, i zmieniłaś temat rozmowy.

Sądzę, że pamiętasz też inne spotkanie, także w Twoim domu "Elmshaven", w dniu 31 lipca 1908 roku. Przypominam Ci słowa, jakie wtedy skierowałem do Ciebie: "Sąd potwierdzi prawdę tego, co naprawdę się zdarzyło, tak jak to ja stwierdziłem". Sąd potwierdzi także prawdę tego, co powiedziałem w sprawie, o której pisałeś w swej wiadomości z 4 lutego 1907 roku.

W Berrien Springs, w stanie Michigan, w czasie konferencji Union Lake w 1904 roku, mówiąc o książce "Żywa Świątynia", publicznie stwierdziłaś na wobec całego zgromadzenia:

"Nigdy nie czytałam tej książki, jednak Willie usiadł przy mnie i przeczytał mi niektóre najbardziej budzące sprzeciw fragmenty. A ja powiedziałam do niego: "Willie, to jest dokładnie to, co działo się w Nowej Anglii"...", itp, itd.

Powiedziałem wtedy, Siostro White, powtarzam to teraz, i zawsze będę mówił, że nie mam ani trochę przekonania do "natchnienia" Willie'go przy wyborze lektury dla Ciebie. Nie uważam, że wskazane przez niego "najbardziej budzące sprzeciw fragmenty" książki, lub jakiegokolwiek innego tekstu, mogą stanowić wystarczającą podstawę do zdemaskowania książki, lub do napisania przez Ciebie Świadectwa w tej sprawie. Z historii wiem, że Jan Huss i Jarema zostali spaleni na stosie, a Wickliffe i Luter byli prześladowani aż do śmierci, także za "niektóre najbardziej godne sprzeciwu fragmenty" ich pism, które wybrali i publicznie potępili przeciwni im i uprzedzeni ludzie.

Willie przedstawił mi niektóre z tych "najbardziej budzących sprzeciw" fragmentów, które sam wybrał. Dzięki temu mogłem się naocznie przekonać, że znaczenie które imputował w te fragmenty, by uczynić je "budzącymi sprzeciw" było zupełnie odwrotne wobec znaczenia, które jasno wyziera ze słowa drukowanego.

Opublikowana została także Twoja notatka, w której ganisz mnie za to, co uczyniłem na konferencji Lake Union w Berrien Springs, w stanie Michigan w roku 1904. Ponieważ wzywasz mnie do wyrażenia mego stanowiska na piśmie "ze względu na Sąd", to właściwym jest, abym przedstawił fakty i historię, jaka rzeczywiście miała miejsce.

W ciągu sześciu miesięcy poprzedzających konferencję w Berrien Springs, na odbywających się konferencjach unijnych, które organizowałem od Atlantyku po Pacyfik, Starszy W.W. Prescott wygłaszał przemówienia, w których omawiał poglądy panteistyczne, podobnie jak inne jeszcze sprawy. Potem okazało się, że ma to związek z moim kazaniem pt. "Objawienie Boże", które ukazało się drukiem w 1902 roku.

Otóż poinformowano mnie, że podczas swoich przemówień na konferencjach unijnych, brat Prescott wybrał pojedyncze zdanie z tego mojego kazania, i przeczytał je wraz z fragmentami książek, które - jego zdaniem - głosiły poglądy panteistyczne. Uczynił to w taki sposób, że słuchacze odnieśli wrażenie, jakbym to ja nauczał panteizmu na równi z innymi naukami. Dodam, że książek tych nawet nie widziałem na oczy, a z uzyskanej informacji nie uczyniłem na razie żadnego użytku.

Ponieważ jednak miałem być obecny na konferencji Union Lake, zdecydowałem, że jeśli brat Prescott znów podejmie tam ten temat, to zajmę stanowisko w sprawie, wyrażając swoje stanowisko. Jadąc do Berrien Springs, zabrałem z sobą posiadane materiały, które miały mi pomóc w odniesieniu się do tego, co brat Prescott mógł tam powiedzieć.

W piątkowy poranek, w trakcie trwania konferencji w Michigan, dałaś swemu synowi, W.C. White, Świadectwo przeznaczone dla br. Prescott'a, w którym instruowałaś go, by podczas spotkania "nie podnosił kwestii panteizmu", etc., gdyż nie byłoby dobrze przedstawiać ludziom te błędne nauki, nawet w celu ich zdyskredytowania i obalenia. Zamiast tego miał się "trzymać jedynie prawdy", etc. Jednak Twój syn zatrzymał to Świadectwo u siebie, i nie przekazał go br. Prescott, jak mu to poleciłaś. A w piątkowy wieczór brat Prescott omawiał ten właśnie temat - podobnie jak to czynił podczas innych konferencji unijnych. Podczas jego kazania robiłem sobie notatki, które miały mi pomóc w przygotowaniu odpowiedzi.

Tego samego piątkowego wieczora przesłałaś bratu Daniells'owi Świadectwo przeznaczone dla niego i brata Prescott'a, w którym zostali poinstruowani, by podać prawicę Dr Kellog'owi, "tak jak to czynił Jezus". Egzemplarz tego Świadectwa wpadł w moje ręce w Sabat przed południem. Obserwując sytuację byłem zaskoczony, bo mimo mijającego czasu nie działo się nic, co wskazywałoby, że w końcu wyciągną swoje ręce w stronę dr Kellog'a, czego domagałaś się w swym Świadectwie, gdzie napisałaś jeszcze, że te same słowa kierujesz do innych osób obecnych na spotkaniu, zachęcając ich aby przekazali je tym, którzy byli nieobecni. Ale mijały kolejne dni, a o Świadectwie tym nikt niczego się nie dowiedział.

W tych okolicznościach, czując napięcie narastające w związku z kazaniem brata Prescott'a, i dziwnym milczeniem wokół Twego Świadectwa, doszedłem do wniosku, że słusznym będzie, jeśli powiem o tym Świadectwie, a także udzielę swojej odpowiedzi na piątkowe kazanie brata Prescott'a. Odczekałem jednak jeszcze cały dzień i noc, modląc się w tym czasie gorąco do Boga. Prosiłem o Jego prowadzenie, oraz o to, aby pokazał mi, czy naprawdę powinienem to uczynić. Tak więc późną nocą, zanim następnego dnia wystąpiłem wobec zgromadzenia, modliłem się o to, jakiego wyboru mam dokonać w tej sprawie. I choć wszystko przemawiało za tym, że powinienem to zrobić, to gdyby Pan polecił mi się powstrzymać, byłbym posłuszny. Na koniec powiedziałem jeszcze Panu, że jeśli następnego dnia, po rozpoczęciu porannego spotkania, stanie się coś, co zajmie uwagę uczestników zebrania, to wstrzymam się przed jakimkolwiek działaniem. Jednak jeśli zebranie się rozpocznie, i nie zostanie wniesiona żadna sprawa zajmująca nasz czas, będzie to dla mnie wskazówką, że mam wolną drogę.

Następnego dnia Starszy Daniells otwarł spotkanie, a potem powiedział: "Bracia, spotkanie jest wasze" - i usiadł na widowni. Wokół panowała cisza. Nikt nic nie mówił, ani nie robił; nikt nie dawał znaku, że coś chce powiedzieć albo uczynić. Dopiero wtedy wstałem, wyszedłem do przodu i uczyniłem to, co uczyniłem. I to, co wtedy powiedziałem i zrobiłem, ostatecznie położyło kres - przynajmniej podczas tych spotkań - kazaniom brata Prescott'a na temat panteizmu, itp.

Tak więc, Siostro White, jeśli tak ważną sprawą było zakończenie dyskusji na ten temat; jeśli to Pan chciał by przestano na ten temat dyskutować, i w tym właśnie celu dał Ci Świadectwo, to dlaczego ganisz mnie za to, co zrobiłem? Wszak Ty już w piątek rano przekazałaś swoje Świadectwo za pośrednictwem W.C. White, apelując o zakończenie sprawy. Kiedy jednak nie została ona zakończona - gdyż brat White wolał nie przekazywać tego Świadectwa - wtedy czyż to nie ja podjąłem się zakończenia całej sprawy zgodnie z tym, czego żądało Twoje Świadectwo? I czyż nie do mnie należało zakończenie całej sprawy, czego przecież chciał Pan? Bo to On dał Ci Świadectwo w celu takiego właśnie załatwienia problemu. Nie zrobili tego adresaci Twego Świadectwa, ponieważ Twój syn, W.C. White nie wykonał Twego polecenia i nie przekazał im tego Świadectwa.

Pomyśl: jeśli wolą Bożą, wyrażoną w Świadectwie było, aby dyskusja się zakończyła, to czy w dniu Sądu ja zostanę zganiony za to, co uczyniłem w celu zakończenia sprawy? A czy ten sam Sąd usprawiedliwi Twego syna, W.C. White'a, który wstrzymał się od przekazania Świadectwa bratu Prescott, i w ten sposób przedłużył niemiłą Bogu dyskusję?

Jestem przekonany, że gdyby brat White dostarczył to Świadectwo o jakiejkolwiek porze dnia w piątek, brat Prescott nie podnosiłby całej sprawy, a ja nie musiałbym powiedzieć żadnego słowa w tej kwestii. To, co ja uczyniłem, było po prostu następstwem tego, czego on nie dopełnił, choć był do tego zobowiązany. Czy dlatego, że on nie dostarczył Świadectwa, które wstrzymałoby przebieg wydarzeń, ja w dniu Sądu czy będę potępiony za zrobienie tego, co Pan chciał aby zostało zrobione?!

Czy wiedząc o tym wszystkim, Siostro White, masz jeszcze wątpliwości co do tego, z jaką przykrością zdecydowałem się uczynić to, co uczyniłem? I czy ja nigdy nie byłem gotów przyznać się, że myliłem się czyniąc to, co uczyniłem właśnie tamtego dnia podczas konferencji Union Lake w Berrien Springs?

W poprzedniej części tego listu powiedziałem, że do dnia dzisiejszego brat Sadler nie otrzymał od Ciebie odpowiedzi na swój list. Taka jest prawda. W swoim liście do Dr Paulson'a z 14 czerwca 1906 roku napisałaś: "Teraz muszę odpowiedzieć na listy Twoje, Starszego Sadler'a, i innych". Jednak prawda jest taka, że nie odpowiedziałaś na list brata Sadler'a - nie odniosłaś się ani do jednej kwestii, które on poruszył w swym liście. Bo przecież nie można uznać za odpowiedź następujących słów, zawartych w liście do brata Paulson'a: "Na niektóre zadane przez Ciebie pytania nie mogę odpowiedzieć "tak", lub "nie". Nie wolno mi wyrażać stwierdzeń, które mogą zostać niewłaściwie zrozumiane"...

Może się o tym przekonać każda osoba, która przeczyta te dwa listy.

Jedno z pytań, które w swych listach do Ciebie postawili bracia Paulson i Sadler, wyrażone najprostszymi słowami, brzmi następująco:

"Czy wszystko, co mówisz i piszesz, jest inspirowane przez Boga, i powinno być traktowane jak Jego Słowo?"

Jest to jedno z najistotniejszych pytań, które należało Ci zadać w tych okolicznościach. Tymczasem jedynymi słowami, jakie wyszły z Twoich ust, i które mogą być rozumiane jako odpowiedź na to pytanie, jest zdanie: "Na niektóre zadane przez Ciebie pytania nie mogę odpowiedzieć "tak", lub "nie". Nie wolno mi wyrażać stwierdzeń, które mogą zostać niewłaściwie zrozumiane".

Siostro White, czy jest to Twoja jedyna, świadoma i przemyślana odpowiedź na to pytanie? Jeśli twierdzi się, że Twój list do Dr Paulson'a z 14 czerwca 1906 roku stanowi odpowiedź zarówno na jego list, jak i na list Dr Sadler'a, to należałoby go właśnie uznawać za Twoją odpowiedź. W związku z tym:

- jeśli Twoja odpowiedź brzmi "tak", to w jaki sposób można by ją błędnie zrozumieć, jeśli taka jest prawda?

- a jeśli odpowiedź brzmi "nie", to w jaki sposób można by ją błędnie zrozumieć, jeśli taka jest prawda?

Siostro White, zwyczajne "tak", lub "nie" nigdy nie może zostać źle zrozumiane, oczywiście pod warunkiem, że opiera się na prawdzie!

W związku z pytaniem: "Czy wszystko, co mówisz i piszesz, jest inspirowane przez Boga, i powinno być traktowane jak Jego Słowo?", na które - jak napisałaś - odpowiedź nie może brzmieć "tak", lub "nie", ponieważ może to zostać błędnie zrozumiane, chcę wyraźnie powiedzieć co następuje:

1. Słowo "tak", nie byłoby prawdziwe, ponieważ niektóre sprawy, które mówisz i piszesz, nie są natchnione przez Boga i nie można ich przyjmować jako Jego Słowo.

2. Słowo "nie", także nie byłoby prawdziwe, ponieważ niektóre rzeczy, które mówisz i piszesz, są natchnione przez Boga i można je przyjmować jako Jego Słowo.

Z analizy Twojej niejasnej odpowiedzi nasuwa się nieodparty wniosek, a mianowicie, że odpowiedź na postawione przez braci pytanie, brzmi po prostu: "nie".

I nie jest to tylko moje zdanie. Taka jest po prostu prawda.

I tylko mam wątpliwość, czy Ty, Siostro White, zdajesz sobie w pełni sprawę, że taka jest ta prawda?!!

Ale trzeba powiedzieć coś więcej; na Sądzie - ze względu na który wezwałaś mnie z nazwiska bym Ci odpowiedział - na Sądzie, Siostro White, Twoja wymówka, że gdybyś odpowiedziała na zadane Ci pytanie: "Tak", lub "Nie", to mogłoby zostać "źle zrozumiane", a niektórzy "mogliby wykorzystać tę odpowiedź" - taka wymówka na Sądzie na pewno nie będzie wystarczająca. Bo ten Sąd nie przyjmie niczego poza prawdą. Zajmujesz pozycję posłańca Bożego, i jako ktoś taki po prostu musisz mówić prawdę, i być świadectwem prawdy. Nie do Ciebie należy, co ludzie uczynią z prawdą, którą masz im przekazać. Twoim zadaniem jest mówić prawdę. Podczas Sądu to nie od Ciebie, lecz od tych ludzi będzie się wymagać odpowiedzialności za jakiekolwiek błędne zrozumienie lub złe potraktowanie tej prawdy.

Obawy, że jacyś przewrotni ludzie uczyniliby z tej prawdy zły użytek, Sąd nie uzna za wystarczającą wymówkę dla świadomego oszukiwania tysięcy niewinnych, pełnych zaufania i uczciwych ludzi.

Kwestia, czy wszystko, co mówisz i piszesz jest inspirowane przez Boga, jest kwestią bardzo poważną, a pytanie o to, jest obecne w umysłach wielu szczerych chrześcijan. Dlatego zapewniam Cię teraz, Siostro White, że o wiele bardziej wolałbym, abyś wyraziła prawdę jasnym i prostym słowem "Nie", niż mam patrzeć, jak cały czas ryzykujesz straszny wyrok Sądu, celowo udzielając wymijających odpowiedzi! Pamiętaj, że jeśli odmówisz opowiedzenia się po którejkolwiek stronie, konsekwencje tego będą nieuniknione. Z tej rozpaczliwej sytuacji możesz wyjść obronną ręką tylko wówczas, gdy przyznasz. że - o czym jestem głęboko przekonany - prawda jest zawarta w słowie "Nie".

Z Twojego przyznania się, wyniknęłoby jedynie wiele dobra, i nikt by nie poniósł żadnej szkody. To prawda, że po tak szczerym wyznaniu wielu ludzi byłoby zawiedzionych, a inni byliby poważnie zdezorientowani. Jednak czy nie lepiej jest, że w tym momencie przeżyją zawód i chwilowo będą zdezorientowani, mając czas powrócić na właściwą drogę, niż że zbudzą się dopiero wtedy, gdy na zawsze będzie już za późno? Wtedy, na Sądzie, wszystko będzie opierać się jedynie na prawdzie - każda sprawa zostanie przyjęta i uznana jedynie w "duchu prawdy".

Dlatego, Siostro White, teraz, zanim jeszcze jest na to czas, czy w odpowiedzi na zadane Ci pytanie, nie napiszesz prawdy, która zawiera się w słowie "Nie"? Pytanie to jest szczere, słuszne i bardzo ważne, i domaga się uczciwej, szczerej odpowiedzi.

Chcę teraz, Siostro White, zakończyć niniejszy list. Wezwany przez Ciebie, abym wyraził swoje obiekcje, przedłożyłem ci sprawy, które są dla mnie wystarczająco ważne, byś o nich wiedziała. Co do innych kwestii, które można by tu wspomnieć, to nie chcę ich tu nadmiernie mnożyć.

Pozwól także, Siostro White, że zapewnię Cię, iż nie walczę z Tobą, że nigdy tak nie czyniłem, i że nie mam takiego zamiaru. Gdy w obliczu "wielkiego dnia Sądu", odwołując się do mojej "lojalność wobec danych przez Boga poleceń" wezwałaś mnie do napisania Ci o wszystkich tych sprawach, chcąc być uczciwą nie możesz odpowiedzi na Twe wezwanie, uznać za walkę z Tobą!

Szanuję Cię jako Siostrę w Chrystusie, i w prawdzie Bożej. Poważam Cię za prawdę, jaką mówiłaś, o której pisałaś i broniłaś jej przez wszystkie te lata. Nie zaprzeczam, że posiadasz boskie oświecenie. Nie zaprzeczam, że posiadasz Ducha Proroctwa. Zaprzeczam natomiast, że wszystko, co do tej pory napisałaś, powstało z boskiej inspiracji Ducha Proroctwa. Zaprzeczam, jakobyś była nieomylna, i zaprzeczam, że wszystko, co napisałaś, jest nieomylnym Słowem Boga. W istocie zaprzeczasz temu także Ty sama, kiedy odmawiasz odpowiedzi - "Tak" czy "Nie"- na proste pytanie, argumentując, że odpowiedź taka może być błędnie zrozumiana i źle wykorzystana. Czemu zatem nie wolno mi nie zgodzić się z Tobą w tej sprawie, i postępować według wskazań Pisma, by "wszystkiego doświadczać, a tego, co dobre, się trzymać"?

Jeszcze jedna sprawa. Proszę Cię, Siostro White, nie wiń Dr Kellogg'a czy kogokolwiek innego za to, co ja napisałem. I proszę, nie staraj się w żaden sposób kojarzyć Dr Kellog'a czy kogokolwiek innego z tym, co właśnie napisałem. Nikt na świecie nie wie, że to napisałem, jedynie stenotypistka, która to notowała i przepisywała. Nikt na świecie nie wie, że wysłałem do Ciebie egzemplarz tego listu, i nikt oprócz stenotypistki i mnie samego nie wie o jego istnieniu.

Jednak czy list ten kiedykolwiek do Ciebie dotrze? Czy kiedykolwiek będziesz miała szansę go przeczytać? Czy może zostanie on potraktowany tak, jak list Dr Stewart'a, a następną rzeczą, jaką w jego sprawie usłyszę, będzie to, że znajduje się już w rękach brata Daniells'a, czy kogoś innego, że używa się go publicznie, jako "głos sprzeciwu wobec Świadectw"?

Czy ten list dotrze do Ciebie, tak abyś miała szansę przeczytać go sama, albo może znów Willie usiądzie przy Tobie, i przeczyta Ci "niektóre najbardziej budzące sprzeciw fragmenty"?...

Jakkolwiek się stanie, nie dotknie mnie to osobiście. W perspektywie przyszłego Sądu, wobec którego wezwałaś mnie do napisania, list ten napisałem. A teraz pozostawiam całą tę sprawę. Cokolwiek uczynią inni ze względu na Sąd, lub czego nie uczynią, pozostanie ich wyborem, za który będą odpowiadać wobec Sędziego, a nie wobec mnie.

Życzę Ci wszelkiego błogosławieństwa i dobra od Pana, we wszystkim i zawsze, z tekstem Rz 15,13.

Alonzo T. Jones"

( List ten nie doczekał się żadnej odpowiedzi od Pani White.)

[Wstecz] [Strona Główna] Wizyt:[an error occurred while processing this directive]